21 lipca 2006
Rowery też zaokrętowano.
Wstaliśmy, zwinęliśmy obóz pojechaliśmy do centrum zjeść śniadanie. Skorzystaliśmy z usług lokalu gastronomicznego, tuż przy amfiteatrze. Serwują gotowe śniadania za 10 zł w ramach szwedzkiego stołu. Jakość – może być.
Zaraz po śniadaniu przypłynął nasz statek. Zaokrętowaliśmy się dzięki pomocy uprzejmych marynarzy. Rowery z ładunkami powędrowały na dziób a my zajęliśmy miejsca na górnym pokładzie, tuż przy rufie. Cały statek wypełnił się Niemcami. Nie mamy nic przeciwko Niemcom tym bardziej, że odwiedzali swoje dawne, przedwojenne tereny. Poza tym, zachowywali się normalnie. Jak turyści. Dookoła jednak przeważał niemiecki. Chociaż byli też tam Polacy. Siedmioro, licząc z nami, załogę statku i dwujęzycznego przewodnika.
Pogoda jak zwykle wylewała się żarem z nieba. Tak się zrobiło przyjemnie, że podczas tego trzygodzinnego rejsu nie odmówiłem sobie krótkiej drzemki. Na trasie nie było śluz, tylko jeziora i kanały. Po drodze mijaliśmy bardzo dużo jachtów o normalnych i zabawnych nazwach.
Gdy dopłynęliśmy do Giżycka, na nabrzeżu czekał już zniecierpliwiony tłumek następnych turystów. Ich chęć popłynięcia statkiem była tak duża, że uniemożliwili nam wyładunek rowerów. Musieli szybko dostać się na pokład. postanowiłem więc nie spieszyć się i wyładować rowery na samym końcu. Więc im szybciej weszli, tym dłużej musieli czekać aż ja zejdę z ostatnim rowerem z pokładu. Koniec końców, zeszliśmy na ląd i pojechaliśmy do centrum, na pole namiotowe przy hotelu „Zamek”. Chcieliśmy bowiem być blisko dworca na następny dzień i zlikwidować konieczność dojazdu do minimum.
Od samego początku pola namiotowe przywitało nas niemiłymi cenami. Za korzystanie z prysznica – sześć złotych. Za łazienkę – trzy i za toaletę – złotówka. Za to w nocy toaleta bezpłatna. Całkiem niedaleko, na terenie przystani jachtowej odbywał się koncert jakiegoś zespołu i potańcówka pod dużym namiotem. Ich muzyka przeplatała się nawzajem, wywołując poczucie zmęczenia. Rozumiem, że były wakacje i trzeba było trochę zarobić. W końcu mieliśmy tam spać tylko jedną noc. Nie rozumiem natomiast zachowania naszych sąsiadów, przybyłych po nas. W nocy ojcowie głośno wymieniali swoje poglądy na życie a ich dzieci starały się zagłuszyć boom-boxem odgłosy muzyki z przystani jachtowej. Ot, rodziny z miasta przyjechały wypoczywać, nie licząc się z innymi. Takie nocne ojców rozmowy i harce ich dzieci. Współczułem Ani i Pawłowi. Oni nie potrafią przy czymś takim zasnąć. Kiedy się uspokoili, z koncertu zaczęli wracać widzowie. Było ciężko. W końcu jednak zmęczeni, wszyscy zasnęliśmy.
A nawiasem mówiąc, za torami, tam gdzie była potańcówka i koncert też jest pole namiotowe pod egidą LOK. Myślę jednak, że było to urządzane głównie z myślą o turystach wodnych.