22 lipca 2006
Giżycko |=|=| Runowo Pomorskie – Węgorzyno – Storkowo – Ziemsko – Oleszno.
Rankiem zwinęliśmy obóz, objuczyliśmy rowery i wyruszyliśmy w poszukiwaniu żeru na śniadanie i na długą podróż pociągiem. Zaparkowaliśmy rowery przy sklepie. O tej porze nie było dużo ludzi. Wręcz nikogo. Większość widocznie odsypiała wczorajszy koncert.
Gdy byliśmy w sklepie, przez szybę zauważyłem, że zbliżają się do sklepu dwa typki. Wyszedłem więc przed sklep, by przypilnować rowerków. Typki podeszły i przywitały się po niemiecku:
– Guten Tag.
– Dzień Dobry – przywitałem się grzecznie.
– Ooo! Polak. A już myśleliśmy, że jak takie ładne rowery, to na pewno Niemcy!
– No widzicie, a to Polacy… Jaka niespodzianka!
– Szefie, nie chce pan kupić wędki – i podniósł to, co trzymał w ręku – węglóweczka.
– Nie dzięki.
– To może szefie tak 2,50. Zabrakło nam.
– Przykro mi.
– Szefie, takie ładne rowery…
– Przykro mi. I powiem wam jeszcze, że nic nie wskóracie. Choćbyście nie wiem jak prosili.
– No to przepraszamy. Do widzenia.
– Do widzenia – i poszli sobie.
Ania i Paweł wyszli właśnie ze sklepu z zakupami. Wsiedliśmy na rowery i podrałowaliśmy na dworzec.
Wsiadając do pociągu, umocowując rowery i przenosząc nasze torby i sakwy, dotarło do mnie, że właśnie zakończyła się jedna z najwspanialszych podróży. Z nostalgią patrzyłem przez okno. Pociąg ruszył i już nie chciał się zatrzymać… Każda chwila wyrywała ze mnie kawałek wspomnień. Było mi przykro i nie chciałem wracać do domu.
Podróż pociągiem minęła bez przygód. Wysiedliśmy w Runowie i ruszyliśmy na ostatni etap do domu. Niestety, tuż za Węgorzynem, Ania złapała trzecią gumę. To była chyba kara za to, że nie chciało mi się wracać do domu. Złość wyłaziła ze mnie każdym otworem, a przez dziurki w nosie – poczwórnie. Pomyślałem jednak, że to tylko guma!!! Jak szybko przyszło, tak szybko poszło. Za chwilę jechaliśmy dalej. Gdy zobaczyliśmy nasz dom, mimo wszystko, w nas wszystkich pojawiła się radość. Nie ma to jak własny kąt i własne łóżko.
Nasze wojaże zakończyliśmy z wynikiem 460 km z najdłuższym etapem 85 km. Dla naszego dwunastoletniego syna był to nie lada wyczyn, a dla nas wszystkich nie lada przeżycie. I to wspólne!!! Cóż mogę powiedzieć? Polecam wszystkim, bo takie przygody tylko wzmacniają ducha!
Do zobaczenia na innym szlaku!