Opole Gdynia
15 lipca 2021 r.
I tak oto nadejszła wiekopomna chwiła. Ostatni raz pakowaliśmy się do sakw i ostatni raz mieliśmy wtaszczać rowery do pociągu. Już prawie koniec naszej wyprawy. Jeszcze tylko mały skok z Opola do Gdyni.
Na dworzec kolejowy w Opolu przypedałowalismy nieco wcześniej i zaczęliśmy małe zakupy na czas kolejowania. Wszak internet zapodawał sporo informacji o stojących w polu, i na dodatek w upale, pociągach z pasażerami, którzy o mało co nie pomarli! No to mus kupić: jedzenie, przekąski no i picie. Duuużo picia. A jakby przeczepiali lokomotywę np.: w Poznaniu, to i może się co nieco dokupi. Pocieszający był fakt, że do Gdyni mieliśmy pociąg bezpośredni.
W międzyczasie, zauważyłem na peronie kobietę, starszą od nas i z rowerem z sakwami. No to rozmowa zapoczątkowana była natychmiast i co? Kobieta jechała do koleżanki, do Chojnic, a potem razem będą pedałować po Borach Tucholskich. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie spytali, gdzie i co już w życiu z roweru widziała. I wtedy szczęki nam opadły. Europa za mała była dla tej Pani Roweru. No tak, Pani Roweru miała inne cele, a my mieliśmy ten nasz, czyli objechać Polskę rowerem „na obkoło”. No i okazało się, że my zazdraszczamy jej, a Pani Roweru nam. Jej pociąg odjeżdżał parę minut przed naszym. Pożyczyliśmy sobie więc nawzajem powodzenia, sprzyjającej pogody, wiatrów w plecki i do ponownego zobaczenia.
Jak tylko odjechała stwierdziłem, że te Bory Tucholskie to bardzo dobry pomysł.
Przyjechał nasz piec (sic!) z wagonami. Załadowaliśmy się bezproblemowo, powiesiłem rowery, zakułem je w kajdany i zajęliśmy nasze miejsca. W wagonie rowerowym nie było klimatyzacji. Na szczęście wszystkie okna było pootwierane. Nie będzie źle – pomyślałem. Jakże się myliłem. Już za Wrocławiem zrobiło się nieznośnie. Każdy postój oblewał nas potem. W Poznaniu dokupka wody. Do Gdyni dojechaliśmy mocno zmęczeni. Na dodatek musieliśmy sprawnie wysiąść, bowiem nasz wagon był ciągniony do Helu, i jak tylko się drzwi otworzyły, tłum wsiadających szczelnie otoczył wyjście, nie ułatwiając nam ewakuacji. Pomogli jak zwykle inni rowerzyści. Jedni wypychają rowery, inni odbierają z wagonu, a inni pilnują na peronie. Poszło bardzo sprawnie ale i tak niecierpliwi sapali za naszymi plecami, bo nie wysiedli przed nami.
Został na siedmiokilometrowy etapik do domu, po ścieżce rowerowej.

Tak oto nadejszła wiekopomna chwiła. Polska okrążona! Od 2009 roku, kiedy to w naszych głowach zakiełkował ten pomysł, by okrążkę (sic!) podzielić na lata, i powoli, rok po roku (oczywiście, że z małymi przerwami!), małymi kroczkami, w końcu dokonaliśmy wielkiego wyczynu. Bardzo się tym radowaliśmy. Tak mocno, że podjazd pod górę na Oksywie, minął nie wiadomo kiedy!
Po raz pierwszy wyprawowaliśmy się, mając zaplanowany każdy dzień i kupione bilety kolei żelaznej nawet na powrót, jeszcze przed wyjazdem. Wszystko wypełniło się doskonale, choć według mnie, trochę zabija to spontana. Ale to właśnie wymusiła na nas pandemia.
A potem dorysowałem flamastrem na papierowej mapie, ślad naszej ostatniej wyprawy, domykającej Wielkie Koło, i z dumą pokazałem Ani. Ciągle nie dowierzała, że tu, tam i tam też była rowerem! Ania podziękowała swojemu ojcu za opiekę nad nami. To była pierwsza nasza wyprawa, której nie omówimy z moim teściem Jurkiem. Odszedł, pokonany przez Covid, choć zawsze towarzyszył nam w każdej wyprawie, przesuwając palcem po mapie. W końcu to on, jako młodzik, ścigał się na „kolażówce” w klubie sportowym. A Ania? Cóż, genów nie oszukasz…
Fajna wycieczka. W przyszłym roku razem z żoną też chcemy zrobić taką trasę.
PolubieniePolubienie
Cieszę się bardzo, że przydały się wspomnienia. Do zobaczenia na szlaku!
PolubieniePolubienie