6 sierpnia 2012 r.
Białystok Suwałki
Zostałem wybrany na porannego zaopatrzeniowca. Jak zwykle zresztą. Zdobywanie pożywienia w takiej aglomeracji nie nastręczało żadnych trudności. Poza tym, każdy zgłaszał te potrawy, na które miał ochotę. Hotel udostępniał naczynia, kawę, nawet herbatę. Serwował też śniadania, ale my chcieliśmy przejść już na wyprawowy wikt.
Na dworcu nie udało się zakupić naklejek z herbem na rowery, gdyż osoba która ten punkt obsługiwała, nie przyszła do pracy na czas, a pociąg przyjechał zgodnie z rozkładem. Tym razem kolej żelazna przyjechała z osobnym wagonem rowerowym, do którego upchanie choćby jednego jeszcze roweru z cudem graniczyło. A my mieliśmy trzy i jeszcze były dwa inne.
Jednak podejście ludzi-rowerkowców różni się znacznie od tych w komunikacji miejskiej, dowolnego miasta w Polsce. Choć ciasnota, pomagają wciągnąć rowery, tobołki i bagaże, robią miejsce dla nas i pytają się skąd, dokąd i wymieniają informacje. Tym razem była to wycieczka damsko-męska 50+. Lider grupy po cichu powiedział, że podróżowali do tej pory tylko w męskim towarzystwie i były same plusy. Teraz miało być… ciekawiej??? Jego wypowiedź wskazywała, że już trochę żałuje. Ich wycieczka wysiadła chyba w Dąbrowie Białostockiej i nasze rowery dodatkową zyskały powierzchnię w wagonie.
Suwałki to była miejscowość, w której dwa lata temu skończyliśmy naszą wyprawę od Sopotu. Tak więc znanymi ścieżkami dojechaliśmy do hotelu OSiR „Wigry”, uprzednio kupując naklejki z herbem miasta na rowery w it, na skwerze przy ul. Kościuszki. Obok hotelu można zobaczyć nowiutkie pole namiotowe. Chęć zamieszkania na polu była przemożna, jednak palące słońce i brak jakiegokolwiek drzewa i krzaka osłonowego spowodowała, że namiot nie miał być rozbity. Mury wygrały. Poza tym, w prognozie miały być opady. No i ledwo co zainstalowaliśmy się w pokoju, lunęło deszczem. Wyjście na miasto trzeba było opóźnić nieco.
Wypadało się całkiem rychło, chociaż niebo zaciągnęło się taką sinizną, że nawet podejrzewaliśmy pozostanie w pokoju. Ale poszło po naszej myśli tą razą. Ruszyliśmy w miasto. Doszliśmy do ul. Noniewicza chyba i wsiedliśmy do autobusu. Wysiedliśmy przy centrum handlowym, co wchłonęło więzienie i poszliśmy między regały, czy tam półki. Młodemu zakupiliśmy bardzo pakowną sakwę rowerową. Ta stara zdradziła pierwsze objawy zużycia, chociaż ciężki teren jeszcze jej nie ujrzał. Poza tym już wiosen parę miała i reperowana była nie raz. Ania poczyniła ostatnie zakupy: plasterki, antykomary itp. Zagraliśmy w bilard i wróciliśmy na pieszo przez miasto, podziwiając je