Dzień 1. Legionowo – Białystok. 9 km.

5 sierpnia 2012 r.

Legionowo lokomotywaWarszawalokomotywa Białystok.

    Pogoda przyszła dokładnie taka, jaką gadający przepowiadacze we wszystkich telewizjach przepowiedzieli. Trochę za ciepła dla rowerkowców, ale dzisiejszy dzień mieliśmy głównie w kolejach żelaznych spędzić, a Białystok i owszem, pozwiedzać potem.

        Coraz większy i dorastający syn zapowiedział, że bagażu można dorzucić mu całkiem sporo. No to jego torbo-sakwa rowerowa została wypchana: namiotem, śpiworami no i prawie najważniejszym zbiorem rzeczy: KOSMETYCZKĄ ANI. Na taki ładunek sił miał aż nadto. U mnie również sił było tyle, co u olbrzyma. Nie poszły na marne codzienne dojazdy rowerem do pracy przez trzy miesiące. U Ani obawy o kondycję były największe. Za to optymizm, jak zwykle dopisywał nam od samego początku.
IMG_0141

      Koleje żelazne w Legionowie przyniosły nam pierwszy zgrzyt. Ciekawym jest, jaki mądrala zaprojektował windy, do której nie mieści się nawet jeden rower!?! No, chyba że pod uwagę wzięty został rowerek dziecięcy. Na schodach nie ma też prowadnic dla wózków i rowerów. Niegdysiejsi projektanci chociaż zjazdy na schodach budowali.

    Władowawszy się z rowerami do pociągu, do dworca zachodniego zajechaliśmy. Tam kolejne targanie rowerów po schodach nas czekało. Żadnych wind i żadnych zjazdów schodowych na „zachodnim” nie uświadczysz. Najlepiej dla rowerowców przesiadać się na centralnym. Ale nasz pociąg do Białegostoku zaczynał bieg z „zachodniego”. Chcieliśmy dogodne dla siebie i naszych rowerów miejsce znaleźć.

    Kolej żelazna podstawiła nam zestaw trakcyjny EN-57. Stare dobre czasy się przypomniały. Zajęliśmy ostatnią część, dla podróżnych z większym bagażem ręcznym przewidzianą. Chwilę potem dosiedli się z rowerami chłopak i dziewczyna. Od razu się rozmowa wywiązała, począwszy od rowerów i na osobistych skończywszy. Wymieniliśmy się adresami blogów. Prawdziwy jednak słowotok nas opanował, kiedy rozmowa na gry komputerowe zeszła. Okazało się, że dziewczyna i chłopak, czyli Paweł i Beata, w szczególności zaś Paweł, graczami komputerowymi byli zagorzałymi. Natychmiast nasz Paweł porzucił jakiekolwiek kontakty ze swoim iPadem i wywiązała się między nimi i Beatą szczególna rozmowa, do której Ania i ja kodu dostępu nie za bardzo znaliśmy. Beata w pewnym momencie oznajmiła, że koniec ich podróży się zbliża i rozpoczęła przygotowania do wysiadania. Jej Paweł był wyraźnie niezadowolony, jako i nasz, bowiem właśnie opowiadali sobie o jakiejś bliżej nam nieznanej potyczce komputerowej i sposobach obejścia i pokonania monstrów z tego i zarazem nie z tego Układu Słonecznego. Pomogliśmy im wysiąść. Jeszcze wyjrzałem przez okno, gdy pociąg ruszył. Ujechał może z 10 metrów, gdy Beata na peronie zorientowała się, że brakuje im jednego bagażu.

– Nasz plecak! – zawołała i zaczęła gonić pociąg. Odwróciłem się i zobaczyłem ich niewielki plecak. Leżał na górnej półce. Złapałem go i wystawiłem za okno. Beata dalej biegła za pociągiem i krzyczała. Elektryczny ma to do siebie, że szybko się rozpędza. Celowałem tak, by nie trafić w słup. Wziąłem plecakiem zamach do tyłu, by zmniejszyć znacznie jego prędkość i osłonić ewentualnie od zniszczenia zawartość, i puściłem go na koniec peronu, chodnikowymi płytami wyłożonym. Plecak upadł, przekręcił się jeden raz i znieruchomiał. W tym czasie krzycząca i biegnąca po peronie Beata spowodowała, że i inni ludzie na peronie zaczęli krzyczeć i machać. Pociąg zatrzymał się. Beata dopadła do plecaka.

– Czy aby wszystko macie? – zapytałem. Coś odpowiedziała ale nie pamiętam co.

        Jakiś czas potem, zamieścili na naszym blogu wpis. Okazało się, że w plecaku był laptop i cały ich dobytek. Cokolwiek to znaczy. Całe szczęście cała ta przygoda zakończyła się szczęśliwie dla wszystkich. Gry wciągają… Co to by było, gdybyśmy to my musieli wysiadać. Mieliśmy trzy razy więcej bagaży.

    Zajechaliśmy do Białegostoku. Pokręciwszy się trochę po dworcu i okolicach jego, kupiliśmy pozwolenia na jazdę kolejami żelaznymi na następny dzień do Suwałk i ruszyliśmy do miasta. Natrafiwszy na centrum miasta, postanowiliśmy tam trochę pobradziażyć i wrócić tu nogami. Potem pojechaliśmy do naszego hoteliku.

    Polecamy ten hotel z boiskami do badmintona (ul. Jagiełły), a po naszemu do kometki, sprzężony. Jak się okazało w rozmowie z właścicielem i zarazem ojcem córek-kometkarek, był to obiekt dla nich wybudowany. Dlatego też córki mogły poświęcić się swojej pasji. Jak powiedział tata-manager, jedyny taki ośrodek w Polsce. Przyznaliśmy, że jak Polskę wszerz i wzdłuż przejechaliśmy, takiego czegoś nie widzieliśmy. Stanęliśmy na popas, a zaraz potem ruszyliśmy komunikacją miejską do centrum.

IMG_0145

   Pałac Branickich z przyległościami jako pierwszy pokazał nam swoje wdzięki i urodę, którą trudno słowami opisać. Odrestaurowany przecudnie w pamięć wrzyna się od razu, jak piła w miękkie drzewo. Mus zobaczyć każdemu. Potem na Rynek, siedząc i jadła kosztując plany snuliśmy, a i obawy nasze do głosu dopuszczaliśmy. Wieczór w tym miejscu zaprezentował się z najlepszej strony. Lampy, lampiony, podświetlane wystawy i wodne kurtyny sprzęgły się z trójkątnym kształtem rynku, tworząc wrażenia o wiele przyjemniejsze niż ten krakowski. Wystarczy tylko zająć miejsce i obserwować.

IMG_0148

         Późnym wieczorem do hotelu powróciliśmy na naszą pierwszą noc podczas wyprawy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s