6 lipca 2013
Legionowo |=|=| Działdowo – Komoroniki – Kozłowo – Rozdroże – Nidzica
Początkowo mieliśmy jechać w niedzielę, ale w Nidzicy w zamku trwał turniej rycerski. Nasze rumaki rżały cichutko w garażu, domagały się objuczenia i ruszenia w drogę. Toteż gdy w piątek poszedłem rzucić na nie okiem, czy czegoś im nie trza, połyskały lakierem i zaszumiały ciśnieniem w dętkach. Czekała nas długa, długa droga i wszyscy byliśmy na nią gotowi. Tylko się spakować.
By zdążyć na czas, zaczęliśmy trasę pociągiem z Legionowa do Działdowa. W legionowie na peronie, jak zwykle objuczone rowery nie mieszczą się w windach więc najpierw je znieśliśmy, a potem wniosłem je po kolei, po schodach.
Pociąg miał w sobie już sporo rowerów więc nasze stanęły w normalnym wejściu w „piętrusie”. Wszyscy przechodzący pomiędzy członami, w tym konduktorzy, musieli więc grzecznie zwolnić i poocierać się o nasze rumaki.
Działdowo powitało nas spiekotą i inną wycieczką rowerową, z którą nie omieszkaliśmy wymienić niezbędnych informacji. Do sklepu po wodę i ruszyliśmy już tak naprawdę w trasę do Nidzicy.
Zawsze zastanawiałem się, gdzie leży Nidzica a gdzie Niedzica. Tak się złożyło, że w tym roku byliśmy na wycieczce w Niedzicy a teraz podążaliśmy do Nidzicy. Od tego roku wszystko stało się w tej kwestii o wiele prostsze.
Ruszyliśmy drogą nr 545, przez Kozłowo do Nidzicy. Jako że była niedziela to i ruch był niewielki. Po drodze Ani spadła latarka z kierownicy i rozłupała się. Jednego elementu nie udało się znaleźć. Tak więc nasza przygoda rozpoczęła się od strat. Szosa 545 akurat była w remoncie i miała zdartą nawierzchnię ale dało się jechać po niej z przyjemnością. Między Kozłowem a Rozdrożem, rozciągał się piękny widok, który wart był uwiecznienia w aparatach foto.
W Nidzicy skierowaliśmy się na ul. Marchlewskiego 20, gdzie parę dni wcześniej zarezerwowałem pokoje. Noclegi, które z reguły okupowane były przez pracowników różnych firm, okazały się być w gorszym stanie niż na zdjęciach. Powiem szczerze, było tanio ale i brudno, i po PRL-owsku. Jeśli ktoś chce przypomnieć sobie tamte czasy, to polecam.
Odświeżyliśmy się poszliśmy na zamek. Trochę spaceru i dotarliśmy na dziedziniec, na którym walki już trwały. Usiedliśmy przy restauracyjnym stoliku na dziedzińcu i oglądaliśmy walki, czekając na posiłek. Jakiś czas potem obok usiedli członkowie IRA z Gadowskim. Okazało się, że będzie nam dane jak w Gołdapi parę lat temu, posłuchać ich jeszcze raz.
Co do walk rycerskich. Jesteśmy pełni podziwu dla tych, którzy zakuci w skóry i zbroję, pod gołym niebem, w upał, machają mieczami i tarczami. Widać, że 90 sekund walki wymaga niebywałej kondycji. Zastanawiająca jest tylko formuła walki. Nie wolno zadawać mieczem pchnięć, a uderzać wolno tylko brzeszczotem. Z boku wygląda to trochę jak młynek. Byli tacy wojowie, którzy machali jak wiatrak i dzięki temu wygrywali. Byli też tacy, co rozważnie bronili się i potrafili poradzić sobie z takimi „wiatrakami”. Co chwila odpadały odcięte nałokietniki lub nakolanniki a zbroje błyszczały w słońcu. Ponieważ wojów nie było zbyt wielu to i walczyli co chwila w różnych kategoriach: miecza oburęcznego i miecza i tarczy, czy jakoś tak. Nie było tylko walk konnych. W sumie warto obejrzeć takie zmagania i podziwiać kondycję walczących.
Zmęczeni walkami, zeszliśmy do podzamcza, gdzie stała już duża scena. Siedliśmy w ogródku piwnym wiadomo po co. Tymczasem przy stoliku obok, siedziało dwóch jegomościów. Jeden w niebieskiej koszulce bez rękawków i drugi Pan Janek, ubrany w kurtkę, który miał dwa nerwowe tiki. Co chwila wzruszał ramionami i robił usta w „dziubek”. I tak w kółko, przez co nie trudno było ich zauważyć. „Niebieski”, bo taką dostał od nas ksywkę, był już nieźle wcięty ale wciąż stawiał Jankowi piwo. Pili razem ale „Niebieski” co chwila pouczał Janka i chciał go walić w ryja. Jak Janek zniknął po papierosy, na które dał mu pieniądze „Niebieski”, ten zaraz przysiadł się do chłopaka i dziewczyny i elokwentnie prawił dziewczynie komplementy. Postawił im piwo i zachwycał się ich młodością i snuł swoje wspomnienia. Gdy młodzi mieli dość – odeszli, a „Niebieski” wrócił do swojego stolika. Przybywało gości. Przy barze była też ekipa wesołych facetów. Obstawiliśmy, że to strażacy lub policjanci. W każdym bądź razie, wesoła paczka zgrywusów, dobrze się bawiących. Wrócił Pan Janek i od razu dostał opieprz od „Niebieskiego”, że kupił złe papierosy. Groziło mu za to „w ryja” ale jakoś Pan Janek się nie przejmował. Zapalili po „nie takim” papierosie, a tymczasem na scenę weszli członkowie IRY i zaczęli próby dźwiękowe. „Niebieski” nie godził się na taki hałas i krytykował z pijackim akcentem zespół, że przyjedzie na chwilę, hałasuje, zgarnie kasę, miasto im za to zapłaci, a on nie może przez to rozmawiać z Panem Jankiem. Postanowił zrobić z tym porządek i poszedł pod scenę. Krzyczał do Gadowskiego, gdy ten próbował mikrofon. Potem do gitarzysty ale nie zwracali na niego uwagi. W tym samym czasie, Pan Janek postanowił postawić piwo tylko jednemu ze „strażaków”, całkiem golonemu na łyso. Oczywiście jego koledzy od razu zaczęli ze śmiechem kpić, że spodobał się Panu Jankowi, który w tym czasie robił jeszcze więcej „dziubków” niż wzruszał ramionami. Mimo to przyjęli nowego kompana do stołu. Wrócił niepyszny „Niebieski”. Usiadł już całkiem pijany przy stole. Przesiadł się też na powrót Pan Janek. „Niebieski” dalej krytykował IRĘ za hałas. Pan Janek wstał, podciągnął spodnie i powiedział, że idzie on spróbować. Zapalił „nie tego” papierosa i poszedł interweniować. Ale nie poszedł do sceny, tylko do namiotu dźwiękowców, który zwyczajowo stoi parędziesiąt metrów przed sceną i tam zaczął „dziubkować” i wzruszać ramionami. Akurat próba się skończyła. „Niebieski” był już tak ścięty, że nawet nie zauważył, że zaległa cisza. Kiedy wrócił Pan Janek, stanął najpierw przy stole „strażaków”, a z jego twarzy biła radość. Nie odezwał się ani słowem. Tylko stał. I wtedy jeden ze „strażaków” podsumował:
– Ale ich opier……łeś?!?!
Cały ogródek piwny wybuchnął śmiechem, a najbardziej „strażacy”. Śmialiśmy się i my, a piwo smakowało nam coraz bardziej. W końcu „Niebieski” miał dość i poszedł sobie, a z nim Pan Janek. Skoro skończył się light motive tego ogródka, poszliśmy i my.
Ocena miejsca noclegowego:
– nie polecam, chyba że niska cena jest jedynym kryterium.