11 sierpnia 2017
Po pysznym śniadaniu, spakowaliśmy się i zaprowadziliśmy rowery na dworzec kolejowy. Tak było blisko!
Pociąg do Krakowa był przeładowany rowerami. Zanim wysiedliśmy w Krakowie, musiałem pokierować wystawianiem rowerów. Inaczej poszłoby na żywioł i byłaby nerwówka, a tak poszło sprawnie. Wysiadało nas chyba dziesięcioro! Po niecałej godzinie podjechał Pendolino.
Oczywiście Ania musiała wyprosić bagaże pasażerów, którzy nie zauważyli, że miejsce z wieszakami było przeznaczone na rowery, a specjalny piktogram z rowerem był dla nich niezrozumiały! Mówiąc krótko – wyprosiła ich stamtąd. Nadto, okazało się, że te wieszaki na rowery są tak umieszczone, że po powieszeniu Ani roweru przejście stało się niemożliwe. No to rower Ani postawiłem na kołach i teraz wszyscy sapiący na nas pasażerowie, mogli chodzić w prawo i w lewo. Ale co się na nas nasapali, to nasapali. Skąd w tych człowiekach złość? No i nie obyło się bez uszkodzeń. Steward z wózkiem, co to miał napoje i przekąski, rogiem wózka zaczepił o Ani siodełko i zdarł tak ze 2 cm powłoki z żelu. Zobaczyłem dopiero w Warszawie. I dobrze, bo chyba bym mu łeb ukręcił! Skąd we mnie tyle złości? No wprost nie mam pojęcia!!!
Przesiadaliśmy się na Centralnej. Przynajmniej rowerów nie trzeba było dźwigać po schodach. W Legionowie jednak, dźwiganko nas nie ominęło. A niech Was… No i skąd u mnie taka złość? Na szlaku byłem dobrotliwy jak Kubuś Puchatek, a tu jak grizzly…
Ania podsumowała naszą wyprawę. Bała się tych gór jak nie wiem co, ale jazda po płaskim już jej się znudziła i chciałaby znów pojechać w góry…
Przejechaliśmy ponad 382 km. I była to nasza najgorętsza wyprawa w życiu. Teraz, zimą, wcale mi to nie przeszkadza…
Tym etapem domknęliśmy naszą wschodnią granicę. Zajęło nam to trzy lata. Zaręczam Wam, że tak różnorodnej Polski jak wzdłuż wschodniej granicy nie zobaczycie nigdzie indziej. A teraz Szlak Green Velo ułatwia to znakomicie. Nam nie było tak łatwo, szczególnie że na północy rowerkowaliśmy bez szlaków i z mapami.
Do zobaczenia na szlaku!