Ełk |=|=| Sypitki – Stacze – Borzymy – Bargłów Kościelny – Netta I – Białobrzegi – Augustów.
15 lipca 2006
Rano, po śniadaniu (było przepysznie, szwedzki stół!) ruszyliśmy na dworzec wąskotorówki. Można tam dojechać inną drogą, nie korzystając z przejścia podziemnego, w którym zresztą nie ma zjazdów dla wózków i rowerów. Zakupiliśmy bilety i zapakowaliśmy rowery do ostatniego wagonika. Spalinóweczka pociągnęła wagony punktualnie o godzinie dziesiątej. W naszym wagoniku usiadł też kustosz muzeum, zawiadowca i konduktor w jednej osobie. Warto z nim porozmawiać. Zna trochę zabawnych historii o podróżnikach.
Wagoniki bujały się na boki. Czasami nawet aż za bardzo. Może to wzbudzić nawet uczucie niepewności. Po drodze nie zatrzymywaliśmy się wcale i tak dotarliśmy do Sypitek.
Tam wyładowaliśmy rowery i zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie na tle wagonika. Na stacji można było kupić własnej roboty oponki i piwo sprzedawane przez tubylców. Zdecydowałem się na oponki. Niestety, miały chyba ze trzy dni bo były bardzo twarde. Ale z wodą jakoś poszło.
W samej wiosce można zwiedzić muzeum „Dziwy natury”. W środku korzenie, pnie i gałęzie żywo przypominające zwierzęta. Dla dzieci, pani dyrektor miejscowej szkoły i konduktor-kustosz, zawsze przygotowują gry i zabawy. Można wybić pamiątkową monetę i pobawić się na placu zabaw. My jednak gwizdnęliśmy się asfaltową drogą do miejscowości Stacze. Zaiste dziwna to nazwa dla miejscowości. Ale po tym, jak dwa razy szukaliśmy właściwej drogi, nazwa już mnie nie dziwiła. Tam po prostu trzeba było postać troszeczkę. A zapytana kobieta, która droga do Borzym, odpowiedziała że jest turystką i nie ma pojęcia! W końcu trafiliśmy na właściwą (gruntową) i dotarliśmy do Borzym. W oczy wciskała się z daleka ogromna i nowoczesna szkoła lub zespół szkół. Robi wrażenie!
Z Borzym, drogą asfaltową pociągnęliśmy na Bargłów Kościelny. Po drodze mieliśmy silny wiatr w plecy i jechaliśmy ponad 24 km/h. W Bargłowie przecięliśmy drogę nr 61 i piękną drogą asfaltową dojechaliśmy prawie do Netty I. Tuż przed Nettą skręciliśmy w lewo w drogę szutrową i tak dojechaliśmy do lasu. Na skraju lasu zobaczyliśmy na drzewie kapliczkę. Pomyślałem „dziwne miejsce na kapliczkę?” Chwilę potem kapnąłem się, że to była kapliczka Matki Boskiej Piaskowej! Od tamtego momentu zaczął się taki piasek, że nie szło normalnie prowadzić roweru! I tak przez 2 km! A na dodatek jest to oznaczony szlak dla rowerów? Omijajcie ten kawałek drogi! Lepiej już jechać ruchliwą 61 niż tym zapiaszczonym i wyzwalającym złe emocje piaskownikiem! Po drodze minęliśmy pieszych, którzy pocieszyli nas, że męczarni bliski koniec już.
W końcu dojechaliśmy do Białobrzegów i drogi nr 19. Skręciliśmy na północ. 19-tka ma już nową nawierzchnię i poszerzone pobocze. Chwilę później skręciliśmy w prawo w drogę gruntową zablokowaną szlabanem, która biegła wzdłuż kanału Augustowskiego. Polecamy tę trasę gorąco. Cisza i widok kanału uspokaja. Trochę tylko za dużo śmieci.
Tak dojechaliśmy ścieżką rowerową do centrum Augustowa. Piękne zaiste są te alejki wzdłuż kanałów. Raj dla rowerzystów, rolkarzy, biegaczy itp. Za to ulicami gnają miliony TIR-ów. Hałas nie do zniesienia. Dorowerowaliśmy do portu żeglugi augustowskiej. Ponieważ po drodze nie widzieliśmy żadnej reklamy pola namiotowego, zadzwoniliśmy do informacji turystycznej. I tam skierowano nas na pole namiotowe Bartek.
Pole było dosyć zatłoczone. Ale warunki były do przyjęcia. W kibelkach za to, nie było zbyt czysto i chwilami brakowało papieru toaletowego. Ance więc nie przypadło zbytnio do gustu. Nasza ocena 4. Ponieważ pole było w znacznej odległości od centrum miasta, a chcieliśmy coś zjeść i napić się piwa, zamówiliśmy taksówkę. Wcześniej, dziewczyny z recepcji poleciły nam knajpkę w centrum miasta (schodzi się schodami w dół a na ścianie jest tam alkomat na monety). Dały nam jeszcze folderki informacyjne o mieście i możliwościach pływania statkami. Ponieważ długo czekaliśmy na (super) pizzę (było dużo ludzi), w międzyczasie rozważaliśmy naszą dalszą podróż. Stwierdziliśmy, że jutro popłyniemy statkiem przez śluzę Przewięź do Studzinicznej, gdzie był też nasz Papież. Jak by nie było, akurat pokrywało się z naszymi planami dotarcia do granicy z Białorusią. Niestety, ceny podróży statkiem nie należą do najtańszych. Ale co tam! Raz w roku możemy sobie na coś takiego pozwolić. Gdy ustaliśmy plan podróży, akurat podali nam pizzę. Palce lizać!
W samym centrum trafiliśmy też na festiwal jazzu. I o dziwo zobaczyliśmy w składzie jakiegoś bandu gościa, którego wcześniej widzieliśmy w Mikołajkach w innym zespole! Faktem jest, że potrafił grać i to nie tylko na jednym instrumencie! Tuż za widownią, na doraźnym targowisku kupiliśmy Pawłowi czarną koszulkę z białym napisem „Szkoła jest jak Media Markt. Nie dla idiotów.”
Wróciliśmy taksówką na pole i po jeszcze małym piwku poszliśmy spać. W nocy było słychać odgłosy TIRów i rozbawionej młodzieży. Ździebko było za głośno.
Rano na polu namiotowym zobaczyliśmy mnóstwo namiotów, które wyrosły jak grzyby po deszczu i mnóstwo samochodów ze śpiącymi w nich dwudziestolatkach…