15 lipca 2022 r.
Gdynia Tczew
Tak na „dokrętkę” postanowiliśmy, że pojeździmy jeszcze na rowerach, ale nie wokół komina, tylko ździebko dalej. Padło na Tczew. Z map i internetu wynikało, że będzie to doskonała baza do wypadów w lewo i prawo.
Ponieważ z Gdyni do Tczewa pociągów jest co niemiara, to i postanowiliśmy, że damy się PKP (ze wszystkimi sztucznie rywalizującymi spółkami) zrehabilitować, za poprzednie utrudnienia w przewozie rowerów. Padło na Przewozy Regionalne. Zaskoczeni byliśmy co niemiara. W Gdyni pociąg był pusty. W Gdańsku nawaliło tyle ludzi, że nie szło przejść. A najlepsze, że rowery i wózki dziecięce były dosłownie wszędzie. Ludzie walczyli o miejsca do postawienia roweru czy wózka gdziekolwiek i widać było, że mają w tym niesłychaną wprawę. A że inni nie będą mieli jak przejść, to już nie ich problem. Mnie zaskoczył widok z peronu. Na twarzy opiekuna osoby w wózku inwalidzkim odmalowało się zrezygnowanie. Zobaczył ile ludzi było w pociągu i nawet nie próbował wsiadać. Po prostu odpuścił. Pani konduktor nie reagowała, chociaż ekwilibrystyczne przejścia od strefy maszynisty do pierwszych drzwi zestawu trakcyjnego wywoływało nie tylko nasz uśmiech. Każdy chciał jechać a obsługa im w tym nie przeszkadzała. A najfajniejsze, że w tym pociągu też, tak jak z Ustki do Słupska, była „ograniczona możliwość przewozu roweru”.
Nasza wysiadka w Tczewie nie spowodowała radości tych, którzy musieli się przesunąć albo wysiąść, żebyśmy my mogli. A już najgorzej, to przesunąć ich bagaże. Najlepiej nie dotykać! Sami też nie przesuną. I tylko patrzą na nas jak się będziemy męczyć. Niestety, za dużo razy jeździliśmy pociągami, żeby się takimi przejmować. Wysiadaliśmy jak czołgi z trałami. Zamiataliśmy ich bagaże z lekkością, a jak nie szło, to przejechaliśmy górą. Na peronie to my się uśmiechaliśmy… A gdy wjechaliśmy po kolei windą na łącznik nad peronami, na stację wjechał prawie pusty pociąg, z którego wysiadł ten sam człowiek w wózku inwalidzkim, wraz z opiekunem. Oprócz nich z pociągu wysiadło może z 10 osób…

Dojazd do naszego miejsca noclegu polegał najpierw na dojechaniu do siedziby hotelu, który znajdował się w innym końcu miasta, pobraniu klucza i przejechaniu miasta w drugą stronę. Wiedzieliśmy o tym i traktowaliśmy to jak pierwsze zwiedzanie miasta. A po trasie stał samochód z czereśniami! Tak, tak. Dla mnie rewelacja. Zamieszkaliśmy nad samą Wisłą z pięknym widokiem na słynne tczewskie mosty.
Na obiad poszliśmy do rynku starego miasta a potem na długi spacer. Tczew powitał nas wszystkim najlepszym co miał. Nawet pogoda była przeurocza.
Niestety, prognozy na następny dzień nie były przyjazne rowerkowcom.