21 lipca 2009 r.
Hel – Gdynia – Sopot.
Dramatyczny desant.
Obudził nas wiatr. Właściwie to był wicher. Poszedłem spojrzeć na zatokę i … zaniemówiłem. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to czy w taką zawieruchę pływają statki!!! Na zatoce był sztorm!!!
Spakowawszy nasze obozowisko, podjechaliśmy do upatrzonego dzień wcześniej baru na śniadanie. Nasz wodny tramwaj odpływał o godzinie 1100, więc tego dnia nie było w nas czuć pośpiechu. Jedyne, co tego dnia się spieszyło, to był wiatr.
Zajechaliśmy do portu. Schowaliśmy się za wielkim falochronem. Świeciło pełne słońce, a mimo to było niezbyt ciepło. Z daleka widać było Gdynię i przechodzącą nad nią potężną chmurę deszczową. Najpierw do nabrzeża przybił tramwaj do Gdańska. Byliśmy zaszokowani ilością ludzi, którzy zapakowali się na ten katamaran. Tłum. Po prostu tłum! Nasz jakoś się nie zjawiał i miał już opóźnienie. W końcu się pojawił. Od razu zauważyliśmy, że miał duże problemy z przybiciem do nabrzeża. O mało nie skończyło się to wypadkiem tych, co rzucali liny. Naszemu RUBINOWI jakby brakowało mocy i przy silnym, porywistym wietrze nie miał W końcu się rozpędził tak, że kiedy załoga zarzuciła cumę okazało się, że prędkość była zbyt duża i katamaran nie zdoła wyhamować, zanim cuma się napręży się do granic możliwości. Widząc to załoga rzuciła się, aby dalej od napiętej i trzeszczącej niemiłosiernie cumy. Na całe szczęście wytrzymała. Załoga powstawała z pokładu, a jej część na rufie rzuciła i swoją cumę. No było nieprzyjemnie i groźnie, a wszystko działo się w bezpośredniej bliskości osób, przyszłych pasażerów na nabrzeżu!!!
Najpierw obsługa wprowadziła na rufę wszystkie rowery. Musieliśmy więc odpiąć nasze. bagaże.
Potem mogliśmy wejść z bagażami. Ponieważ Ania nie za bardzo lubi pływać takimi ustrojstwami, postanowiliśmy się usadowić na najniższym pokładzie, tuż przy śródokręciu, tak by jak najmniej kołysało. Fala tego dnia była potężna i Ania była pełna obaw, czy aby da radę?
W końcu rzucili cumy. W głośnikach odezwał się głos kapitana, informujący nas, że dziś na zatoce wieje „siódemka” i że mamy awarię jednego silnika. Ania o mało co nie osunęła się na podłogę. Kapitan uspokoił nas, że na tym jednym silniku spokojnie dopłyniemy. No więc poszedłem na górny pokład, zobaczyć jak wychodzimy z portu. Przyznam szczerze, że taki horror przytrafił mi się pierwszy raz w życiu. Katamaran nie mógł dać rady silnemu wiatrowi i po prostu nie mógł się obrócić w porcie, dziobem (albo dziobami) do wyjścia. Gdy w końcu udało się sternikowi na dużej wstecznej prędkości ustawić go tyłem do wiatru nie zauważył, że ciągle płynie zbyt szybko tyłem, wprost na nabrzeże. Usłyszeliśmy krzyki marynarzy na rufie. Chwilę potem zaczęli stamtąd uciekać. Pomyślałem, że za chwilę szlag trafi nasze rowery, które właśnie stały na rufie. Sternik wrzucił całą naprzód i woda pomiędzy nabrzeżem a rufą po prostu zaczęła kipieć. Złapałem się relingu i czekałem na wstrząs. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Udało się chyba o centymetry uniknąć nieszczęścia. W końcu, po dwudziestu minutach manewrowania, wypłynęliśmy na szerokie wody zatoki. I wtedy zaczęło bujać. Po to, żeby Ania nie myślała o chorobie morskiej, zaczęliśmy grać w karty. Chwilę potem wpłynęliśmy w strefę deszczu i zrobiło się ciemno. Co chwilę dochodziły naszych uszu odgłosy które nas, szczury rowerowe, przyprawiały o dziwny nastrój i obawy, czy aby ten katamaran na tych falach się nie połamie. Jednak w miarę upływu czasu, wiatr słabnął, znowu zaświeciło słońce i do Gdyni wpływaliśmy w upale. Po drodze kapitan obwieścił przez głośniki, że dalsza podróż z Gdyni do Gdańska będzie kontynuowana już innym katamaranem i wszyscy będą musieli opuścić pokład. Ania, zobaczywszy port w Gdyni, spokojnie powiedziała, że stąd mogłaby już dopłynąć do brzegu sama.
Desantowaliśmy się na nabrzeże niedaleko Daru Pomorza.
Minęliśmy ORP Błyskawicę i pojechaliśmy w stronę Gdańska. Po drodze jednak wspięliśmy się na Kamienną Górę by w pełnym słońcu zobaczyć budowany Sea Tower i port. Widok zaiste przepiękny.
Ulicami, raz w górę a raz w dół, dojechaliśmy do głównej dwupasmówki łączącej Gdańsk z Gdynią. Najpierw nie było ścieżki rowerowej, jednak wkrótce się pojawiła i do samego Sopotu dojechaliśmy kolorowo. Zajechaliśmy na Monciak. Obok KFC podłączyliśmy się do Internetu, korzystając z naszego PSP i hotspota. Potem pojechaliśmy już wzdłuż plaży, przepiękną ścieżką rowerową do pola namiotowego Przy Plaży, przy którym stał znak drogowy, informujący że od tego miejsca jest już Gdańsk. Rozbiliśmy namiot. Wykąpaliśmy się i autobusem wróciliśmy na Monciak. Tam mieliśmy spotkać się z Jackiem i Moniką, którzy jechali w naszą stronę też na dwóch kółkach, ale wielkim potworem!
Oczywiście tłumy ludzi przewalały się w lewo i w prawo. Grajkowie umilali zgiełk muzyką, a lody i czekolada w pijalni czekolady „Wedel” dodawały orzeźwienia. Przeszliśmy przez Krzywy Domek i pokręciliśmy się trochę w lewo, a potem w prawo, a potem w te i we wte.
Przyszedł czas na pożegnanie Moniki i Jacka. Dzięki za spotkanie!!! Obowiązkowo poszliśmy na molo, a potem niespiesznie wróciliśmy do naszego pola.
Przyznam się, że pierwszy raz w życiu cieszyłem się, że zszedłem na ląd.
Ocena pola (skala od 1 do 6)
– teren pola i cena – 5 (53 zł),
– jakość toalet – 3 ( 0zł)
– obsługa – 4
– sklep na miejscu.