20 lipca 2009 r.
Odargowo – Dębki – Karwia – Jastrzębia Góra – Rozewie – Chłapowo – Cetniewo – Władysławowo – Chałupy – Kuźnica – Jastarnia – Jurata – Bór – Hel(l)
Road to Hel(l).
Tym razem od rana była piękna pogoda. Śniadanie, zakupione w sklepie, zjedliśmy w pokoju. Spakowaliśmy się i pożegnaliśmy z właścicielami.
Tą samą drogą, którą przyjechaliśmy dwa di temu, zajechaliśmy do Dębek. Ludziska przelewali się z lewa na prawo. Skręciliśmy na wschód i teraz już bardzo ładną szutrówką, zbliżaliśmy się do Karwii. Zresztą, co kawałek po naszej lewej stronie widzieliśmy znaki z numerami wejść na plażę. Zaczęły się chyba od numeru 190. Gdy dojechaliśmy do Jastrzębiej Góry, numeracja była już bliska zeru.
Od Karwii jechaliśmy już asfaltem. Niestety ruch samochodowy był całkiem spory i nie było ścieżki rowerowej. Było czasami bardzo niebezpiecznie. Raz nawet, na wariata wyprzedzał nas autobus! Ledwo wjechaliśmy do Jastrzębiej Góry, a dogoniły nas deszczowe, ciężkie chmury. Zatrzymaliśmy się przy sklepie spożywczym, korzystając z maleńkiego daszku nad wystawionymi owocami. Okryłem rowery i patrzyłem na coraz to bardziej nasilający się ruch samochodów. Dopiero co ludziska przyjechali na plażę, a już musieli wracać. Niektórzy zmoknięci, siedzieli w samochodzie i coraz częściej stawali w wydłużającym się korku. W końcu cała ulica korkiem stanęła. O dziwo, wszyscy jechali na wschód. Na zachód prawie nikt.
Przestało padać i ruch już nieco zelżał. Wsiedliśmy na rumaki i pojechaliśmy w stronę Rozewia. Nie było osobnej ścieżki rowerowej, toteż powoli przeciskaliśmy się chodnikiem. Ludzie też wylegli na chodniki, korzystając ze słońca. Dalej pojechaliśmy już ulicą. Nie było zresztą wyboru. Szaleni kierowcy, którzy nie lubią używać hamulca, wyprzedzali nas na wariata raz po raz. Potem jednak ich dogoniliśmy. Tuż za Chłapowem utworzył się korek. Samochody stały, a my jechaliśmy, wyprzedzając ich raz z lewej, raz z prawej strony. Wyprzedziliśmy nawet tych wariatów, co to nie wiedzą do czego jest w samochodzie hamulec.
We Władysławowie postanowiliśmy stanąć na chwilę i coś nie coś wrzucić na ruszt. Padło na placki ziemniaczane. Potem wjechaliśmy do raju rowerkowców, czyli osobną ścieżkę rowerową, aż do Helu, tutaj biegnącą po południowej stronie drogi. Ruch rowerowy był niezbyt duży. Przyjemność z jazdy była spora. Samochody gnały sobie obok i nas już nie nękały.
Dojechaliśmy do Chałup i przejechaliśmy obok ośrodka, gdzie kręcili polski film ze Stenką, Fryczem i Cypriańskim „Jeszcze raz”. Właściwie to ten troszkę grubszy kawałek półwyspu helskiego, był całkiem zatłoczony przez „wypoczywających”. Jechaliśmy dalej. W pewnym momencie wyprzedził na Irek Bieleninik na rowerze, ubrany w bardzo rzucający się strój kolarski. Z początku nie byłem pewien czy to, aby on. Jednak, kiedy pojawił się ponownie, tym razem jadąc w przeciwnym kierunku, byłem pewien na sto procent. Potem znowu nas wyprzedził. W Jastarni spotkaliśmy go po raz czwarty. Chwilę pogadaliśmy. Jak się później okazało, stacja TVN nagrywała „Projekt Plażę” z Dorotą Gardias.
W Jastarni obowiązkowo zameldowaliśmy się na molo,
zaopatrzyliśmy się w gotówkę i zjedliśmy po lodziku. Ludzi było mrowie. Nawet czasami tak coś ze dwa mrowia! Ale sama Jastarnia, mimo że wąska i długa, jest naprawdę bardzo ładna.
W pewnym momencie ścieżka rowerowa przerzuciła się na północną stronę drogi. Teren przed Helem pofałdował się i jechało się nam jeszcze przyjemniej. Tym bardziej, że ścieżka nie biegła przy samej drodze, tylko między drzewami i mieliśmy trochę cienia. W końcu dojechaliśmy do Helu, czyli „our road to Hel(l) has finished”. Taki był jeden z głównych celów naszej podróży!!!
Najpierw zajechaliśmy na dworzec PKP, zobaczyć na wszelki wypadek, jak pociągiem można dojechać do Gdyni. Potem pojechaliśmy poszukać pola namiotowego. Przejechaliśmy prawie cały Hel i dotarliśmy do Helkampu. Pole bardzo nas zaskoczyło swoim pozytywnym nastawieniem do turystów. Oferowali właściwie wszystko co mogłoby być potrzebne. Sklep, bar, kuchnie do gotowania, pralki, drugi bar za płotem i bardzo przyjemne pole namiotowe. A najbardziej pozytywnie zaskoczyły nas niewygórowane ceny. Koniec Polski okazał się być jednym z najbardziej przyjaznych miejsc, jakie nam się udało do tej pory odwiedzić.
Po toalecie ruszyliśmy w miasto i do portu, sprawdzić czy aby można zakupić bilety na wodny tramwaj. Sprawdziliśmy połączenie do Gdyni (nie chcieliśmy płynąć od razu do Gdańska, chociaż tramwaj i tam pływa) i postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia zakupić bilety na jutro. Udało się bez problemu (37 zł). Jak bańka mydlana, prysnęły obawy o zatłoczonych statkach i bukowaniu biletów na tydzień do przodu. Takie doszły nas wiadomości, jeszcze przed wyjazdem.
Chodząc po porcie zauważyliśmy przycumowany do nabrzeża wrak starego okrętu wojennego, pozbawionego wszystkiego co było można wymontować i bardzo zardzewiałego. Okazało się, że parę miesięcy później został on celowo zatopiony niedaleko portu, jako atrakcja dla płetwonurków.
Po spałaszowaniu posiłku, poszliśmy na sam koniec cypla zobaczyć, jak wygląda morze zamieniające się w zatokę. Ludzi było bardzo mało i właściwie mogliśmy sobie strzelić sobie zdjęcia na pustkowiu.
Wróciliśmy na pole namiotowe. Przy naszym namiocie rozbijała się właśnie grupa motocyklistów z wrocławskimi numerami rejestracyjnymi. Czarni motocykliści, którzy na szosie nierzadko budzą postrach, tu na namiotowisku okazali się być bezradnymi facetami, którzy nie mogą dać sobie rady z rozłożeniem namiotu jednoosobowego. Zapadał zmierzch i szło im coraz gorzej. W końcu udało się i jeden z nich do namiotu mógł już włożyć śpiwór i poduszkę we wzorzyste, dziecięce misie…
Na polu skorzystaliśmy jeszcze z baru, gdzie właściwie można kupić wszystko i poszliśmy spać. Zasypialiśmy z przepięknym poszumem morza w uszach i z uczuciem radości, że nasz najdłuższy etap właśnie kończył się w bardzo przyjemnych okolicznościach.
Ocena pola (skala od 1 do 6)
– teren pola i cena – 6 (53,4 zł),
– jakość sanitariatów – 5 (0 zł)
– obsługa – 5
– sklep na miejscu.
Też bardzo lubie tę drogę przez Hel. Kiedy jechaliśmy tamtędy pierwszy raz (2003), nie było jeszcze drogi między drzewami do Helu, samochody wciskały nas w pobocze. Kiepsko się jechało. Za to już w 2016, zupełnie inaczej 🙂
pozdrawiam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Przyznaję, że dwukrotnie jechaliśmy rowerem przez półwysep i za każdym razem marzyliśmy, by były w Polsce takie ścieżki. I co? Po trochu się ziściło!!!
PolubieniePolubienie