Dzień 8. Bytów – Szarlota. 60 km.

14 lipca 2009 r.

Bytów – Pomysk Wielki – Pomysk Mały – Soszyca – Żukówko – Jamno – Parchowo – Parchowski Młyn – Zdunowice – Ogonki – Gostomie – Wieprznica – Szarlota.

Katastrofa wypadkowa.

    Zrobienie śniadaniowych zakupów wypadło na mnie. A może sam chciałem? Nie pamiętam. Zjedliśmy w świetlicy. Potem dowiedzieliśmy się, że mogliśmy w kuchni. Tylko nikt nas wcześniej nie poinformował, że jest tam kuchnia! Znaczy się, nasz wywiad i rozpoznanie szwankowało.

    Tego dnia było już gorąco od rana. Zanim zapięliśmy cały bagaż, już byłem spocony. I tak byliśmy już spaleni słońcem, ale tylko w rowerowy sposób, tzn. od ramienia do rękawiczek i od spodenek kolarskich do skarpetek. Jednak tego dnia posmarowaliśmy się kremami. Krzysiek wjeżdżając na stary nasyp kolejowy, który przeczarowany został w trasę rowerową oznajmił, że dzisiaj dzień golasa i zdjął koszulkę, tym samym pozbawiając „Romana” jego dotychczasowego miejsca, jakim była tylna kieszonka koszulki. Więc po chwili „Roman” wylądował w … spodenkach rowerowych. Może to spowodowało, że „Roman” później zaniemówił i nie trafiliśmy w dobrą drogę!?!

    W międzyczasie Paweł otrzymał wyniki głosowania widzów i okazało się, że nasz wyścig miał opuścić Daniel. Jednak prowadzący wręczył mu „jokera” (z talii kart) i Daniel mógł spokojnie dalej kontynuować wyścig.

    I tak po nasypie kolejowym dojechaliśmy do Pomysku Wielkiego. Tam nastąpił rozłam w naszym teamie. Ania i ja ruszyliśmy do Soszycy, a Paweł, Daniel i Krzysiek z „Romanem” do Jamna, gdzie mieliśmy spotkać się ponownie.

    Od Pomysku do Soszycy jechaliśmy dalej dawnym nasypem kolejowym. Było nawet z górki, więc zasuwaliśmy ponad 25 km/h. Dojechaliśmy do elektrowni wodnej, która okazała się być nieczynną!!! Była w remoncie i ogrodzona płotem. Zasięgnęliśmy języka i okazało się, że niedostępna również dla zwiedzających. Czyli nasza dojazdówka poszła na marnację!!!

DSC05342Trzasnęliśmy sobie tylko zdjęcie na mostku ponad suchym kanałem i pojechaliśmy wałem do Byliny, gdzie spiętrzano wodę dla nieczynnej Soszycy.

DSC05347Tuż przed Żukówkiem wspięliśmy się na najwyższe wzniesienie w okolicy, skąd rozpościerał się przepiękny widok na Kaszuby. Pomimo, że droga do Jamna była z góry, musieliśmy nieźle pedałować. Zmienił się wiatr i od teraz wiał nam prosto w twarz. A że był silny, to jadąc z góry musieliśmy pedałować!

    Nasz team czekał na nas przed sklepem w Jamnie. Krótka przerwa i pojechaliśmy szosą do Parchowa, mając nadzieję na posiłek w jakimkolwiek barze. Po drodze nie trafiliśmy na przewidywany przez „Romana” skrót i pojechaliśmy innym, który jak się okazało nie był dawno uczęszczany, a kąt nachylenia nie pozwalał nawet myśleć o podjeździe.

     W Parchowie stanęliśmy przed największym sklepem, który za PRL-u był galerią handlową. Schowaliśmy się pod dwoma parasolami i zaczęło popadywać. Ponieważ bar był zamknięty, zamiast hot doga przyrządziłem sobie cold doga, czyli taka własną odmianę na zimno. Przepis jest bardzo prosty. W bułce, z boku, kciukiem robi się otwór i wpycha się kiełbaskę czy parówkę. Oczywiście mieliśmy też ketchup! Pyyyyszne! Każdy jednak jadł co chciał i tylko ja byłem amatorem cold-doga.

     Wyjeżdżając z Parchowa trafiliśmy na tablicę informującą nas, że do Parchowskiego Młyna możemy zamiast asfaltem, pojechać ścieżką rowerową. Głosowanie zdecydowało, że team jedzie ścieżką i pojechaliśmy. Po jakimś kilometrze dopadła nas złość a potem normalne wku…..nie, że nie pojechaliśmy szosą. Takiej, byle jakiej ścieżki dawno nie widziałem. To była ścieżka dla rowerów górskich bez sakw, a nie dla takich „żółwików” jak my! A szlak zakończył się bardzo mocnym akcentem. Ania jechała po mojej prawej. Jakieś 200 metrów przed końcem szlaku, na szutrowej i czasami niespodziewanie przechodzącej w piaszczystą, jedynej drodze, z nazwą Aleja Zwycięstwa, Ania straciła panowanie nad swoim rowerem, którego przednie koło doznało bocznego uślizgu i jeszcze zdążywszy zahamować prawie do zera, przewróciła się, głową do środka drogi. Niestety ja nie zdążyłem zahamować i tak „przydzwoniłem” prawym low riderem w jej głowę. Na szczęście sakwa wypełniona była tylko ciuchami i nic się Ani nie stało. Najbardziej ucierpiały mocowania mojej sakwy. Całe szczęście.

    Aleja Zwycięstwa zakończyła się tak stromym podjazdem, że ledwo ledwo udało się podpedałować. Dalej ciągnęliśmy już asfaltem, po drodze nr 228. Gdy po prawej skończyło się jezioro Mausz, skręciliśmy w prawo w leśną drogę i skrótem dojechaliśmy do drogi Sulęczyno-Kłodno, wyłożonej płytami jumbo. Jednak nasza droga wiodła dalej na południowy wschód… prawie pionowo do góry. Do tego tak rzadko uczęszczana, że zaczęliśmy powątpiewać, czy aby nie jest totalnie zarośnięta. Takiego uskoku dawno nie widziałem.

DSC05351Na mapach rzeczywiście w tym miejscu poziomice tłoczyły się jak wiązka kabli elektrycznych w samochodzie. O podjechaniu nie było mowy. Przy protestach, by tą drogą jednak nie jechać, postanowiłem, że jako pierwszy pójdę na zwiad i dam znać z góry, że jest OK lub zjadę z powrotem i pojedziemy przez Sulęczyno. No i zacząłem pchać rower pod tę górę. Czułem się jak pchacz rzeczny. Pracowałem pełną parą a mimo to wlokłem się jak ślimak pod górę. Pot oczywiście wylewał się ze mnie jak woda na zaporze w Solinie. Po dwóch odpoczynkach udało mi się stanąć na szczycie. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że reszta już też pchała rowery pod górę. Podjechałem jeszcze kawałek dalej i zobaczyłem, że droga między polami jest teraz ładna i równa. Trochę byłem zdziwiony. Patrząc na wschód widziało się normalny równinny krajobraz, a patrząc na zachód widziałem dosłownie przepaść. Taka nagła różnica poziomów zapowiadała, że Kaszuby nie będą dla nas łatwym terenem. Zszedłem na dół i pomogłem pchać rowery. Gdy wszyscy stanęliśmy na szczycie, zobaczyliśmy bajorko z wodą, takie 10x10m. Jak to jest możliwe, by taki zbiornik wodny był tuż przy uskoku???

    Dalej droga zawiodła nas do Zdunowic. Tam już bardzo wąską asfaltówką dojechaliśmy do drogowskazu OGONKI 4.

DSC05357

Tam chcieliśmy, więc pojechaliśmy dalej, ale już bardzo szeroką, acz szutrową drogą z dużym natężeniem ruchu. Okazało się, że Ogonki, to po prostu kurort dla wczasowiczów, położony w dole, pomiędzy lasami. Nawet chcieliśmy się zatrzymać w pięknej karczmie, ale słabo nas kusiła. Upewniwszy się werbalnie u pewnego gospodarza wysiadującego na ławeczce pod domem, że jesteśmy na właściwej drodze do Gostomii, znowu wjechaliśmy w las.

    Gostomie to bardzo ładna wieś, z jeszcze ładniejszym kościołem położonym tak, że jego wieżę widać prawie zewsząd. Dalej wiodła asfaltowa droga, ale tylko kawałek. Potem, by dojechać do Wieprznicy, musieliśmy zjechać z asfaltu tuż obok żwirowni. Znowu wjechaliśmy w las. Zatrzymaliśmy się na dłużej. Batoniki poszły jak ciepłe bułeczki. Dodatkowo zajadaliśmy się jagodami, które właściwie rosły wszędzie.
Od tego momentu, całkowicie zaufaliśmy „Romanowi” i jego koncepcji dotarcia do Szarloty. Klucząc leśnymi drogami, przecięliśmy linię kolejową Kościerzyna-Bytów a potem zaraz drogę nr 20 i dotarliśmy do kurortu nad jeziorem Osuszyna. Kurort był okazały i rozległy. Zacząłem poszukiwać recepcji. Okazało się, że polem namiotowym zawiaduje nie recepcja domu wczasowego lecz inna, położona za przystanią. Pojechaliśmy. Ujrzeliśmy przepiękny cypel z mięciutką trawą dochodzącą do samej wody zwany Kempingiem u Edwarda. Miejsca było może na 7-8 namiotów plus altanka i ognisko.

DSC05358

Zakątek tak cudny, że zdecydowaliśmy się właśnie tam rozbić. Właściciele, starsi państwo, zgodzili się warunkowo. Poinformowali nas, że kończą przygodę z namiotowcami i pozostają tylko przy domkach drewnianych.

    Zamiast kąpieli, wypluskaliśmy się w jeziorze. Ania jako jedyna postanowiła wykąpać się pod pryśnicem. Tak, tak. Właśnie pod pryśnicem. Taka karteczka wisiała w bardzo czystym acz niewielkim nowym budynkiem sanitariatu. Przebraliśmy się i poszliśmy do baru. Zjedliśmy bardzo obfity posiłek na werandzie, nad samym brzegiem urokliwego jeziora. Potem wypiliśmy po piwie, potem jeszcze rozegraliśmy parę pojedynków bilardowych ojcowie kontra synowie i potem jeszcze wypiliśmy po piwie i potem po piwie.

DSC05361Poszliśmy spać po ciemku. To był najdłuższy, jak do tej pory etap.

Ocena pola (skala od 1 do 6)
– teren pola i cena – 5 plus 1 za uroczy zakątek i minus 1 za cenę (70 zł);
– jakość toalet – 5 (żeton 5 zł)
– obsługa – 5;
– do sklepów bardzo daleko ale bary bardzo blisko.

Jedna uwaga do wpisu “Dzień 8. Bytów – Szarlota. 60 km.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s