Dzień 1. Oleszno – Ustronie Morskie. 35 km.

7 lipca 2009 r.

Gdzie jest Bolek?

Oleszno – Drawsko Pomorskie – lokomotywa – Szczecinek – lokomotywa – Kołobrzeg – Podczele –  Sianożęty – Ustronie Morskie.

    Zanim ruszyliśmy w trasę przeczuwaliśmy, że w tym roku nasza wyprawa będzie wyjątkowa. Nie wiedzieliśmy tylko, czy na plus, czy na minus? Najbardziej obawialiśmy się pogody. Do tej pory była zmienna i nie gwarantowała zawsze słońca i wiatru w plecy. Wiedzieliśmy jednak, że po drodze spotkamy rodzinę i przyjaciół. Nie mieliśmy także więcej niż jednego dnia deszczowego. Tym więc kompensowaliśmy sobie nasze dziwne poczucie niepewności. Ponadto, po raz pierwszy jechaliśmy bez wydrukowanej mapy, bazując na mapach cyfrowo wgranych do Pawła przenośnej konsoli PSP. Spreparowanie potrzebnych około 200 map, w skali 1:25 000 i 1:100 000 zajęło mi co prawda dwa popołudnia ale za to przy uzupełnianiu naszego bloga, będę miał gotowe mapki do wklejania. Poza tym trasa wzdłuż wybrzeża nie nastręczała wielu trudności. Trzeba po prostu jechać na wschód.

    Spakowaliśmy się dzień wcześniej i objuczyliśmy nasze rowery. Dla samochodu zabrakło więc miejsca w garażu i wystawiłem go przed.

DSC05078
W dniu wyjazdu obudziło nas słońce i od razu poczuliśmy się radośniej. Pociąg z Drawska Pomorskiego do Szczecinka odjeżdżał o g.1014 i dając sobie godzinę na dojazd (z zapasem, gdyby Ania złapała gumę) wyruszyliśmy tuż po g.0900.

    Pomimo jazdy w spacerowym tempie, do dworca dojechaliśmy z dużym zapasem. Zanim przyjechał szynobus, zdążyliśmy przeczytać wszystkie muralesy na ścianach budynku dworcowego. Większość z nich była wulgarna i wyraźnie wskazywała na debilność autorów. Znalazły się jednak co najmniej dwa inteligentniejsze i dowcipne.

    Ze względu na nasze wieloletnie pakowanie się z rowerami do pociągów różnej maści, nie odczuwaliśmy w tym roku nerwówki przed przyjazdem pociągu. Ustaliłem głośno kolejność załadunku. I oczywiście, jak tylko opóźniony szynobus się zatrzymał, okazało się, że moja tylna sakwa nie chce za żadne skarby dać się odczepić od dolnego zaczepu roweru. Najpierw próbowała Ania, potem ja przez chwilę, która wydawała mi się przeciągać się w wieczność. Czułem już na sobie wzrok pani konduktor i ludzi w oknach pociągu. Niemal zgadywałem ich komentarze. Gdy już miał mnie trafić szlag, zaczep puścił. W międzyczasie Ania z Pawłem wrzucili wszystkie tobołki do pociągu. Wsiadłem już lekko zdenerwowany i zły. Dlaczego akurat teraz nie można było odczepić? Może się zaczep wygiął? Ustawiliśmy i spięliśmy rowery. Przyszła pani konduktor i zaczęła wypisywać bilet. Właściwie to sześć biletów. Ania i Paweł na przejazd rodzinny. Dla mnie ze zniżką 50% (rok wcześniej wykupiłem w firmie legitymację) i dla każdego roweru również osobny. Żartobliwie poprosiłem panią konduktor, by dopisała do ceny jakieś 5 zł za spowodowanie lekkiego opóźnienia.
– Za umyślne opóźnienie pociągu jest kara 450 zł. – powiedziała tak spokojnie, że odechciało mi się dowcipkować.
– Powinien pan wcześniej odpiąć sobie bagaże – dodała, cały czas wypisując tonę biletów na stojąco.
– Nigdy nie wiemy, gdzie zatrzyma się pociąg i gdzie będzie wejście dla nas – dodała Ania.
– Tyle lat jeździmy i nigdy nam się coś takiego nie przytrafiło – dorzuciłem – Nieźle się zaczyna! A miało być tak spokojnie i tak na luzie.
W końcu i pani konduktor udało się wypisać wszystkie bilety, podliczyć, sprawdzić podliczenie i przyjąć od nas kasę za przejazd. Na koniec poinformowała nas, że w Szczecinku pociąg osobowy do Kołobrzegu będzie stał na tym samym peronie. Ulżyło nam od razu.

    To może wy przeniesiecie rowery, a ja będę rzucał bagaże z pociągu do pociągu,  zażartowałem do Ani i Pawła. Nie zgodzili się całkiem na poważnie. Ustaliłem kolejność przeładunku i poinformowałem Pawła, że nasz przedział w pociągach elektrycznych (EN57) jest zawsze na początku i na końcu każdego członu składu. Dodatkowo na zewnątrz jest napis „Dla podróżnych z większym bagażem ręcznym”. Oczywiście, wydarzenie z sakwą spowodowało lekkie podenerwowanie i do przesiadki zaczęliśmy się szykować dużo za wcześniej.

    W Szczecinku nasza pani konduktor skumała się od razu z panią konduktor z kołobrzeskiego pociągu i powiedziała jej, że wypisała nam tonę biletów. Ta z uśmiechem na twarzy, od razu skierowała nas na koniec składu. Tym razem przeładunek poszedł sprawnie jak brytolskim żołnierzom, czyli flegmatycznie i z uśmiechem na twarzy. Mieliśmy trochę czasu a narastający upał nastrajał wszystkich rozleniwiająco.

    Nasz plan na ten dzień był prosty. Jedziemy do Kołobrzegu. Wysiadamy, szukamy sklepu rowerowego, kupujemy Pawłowi długi wspornik pod kierownicę (sporo urósł od zeszłego roku) i rękawiczki dla Ani, lądujemy na polu namiotowym, wymieniamy wspornik i w miasto. Ale, że pociąg przyjeżdżał do Kołobrzegu po g. 1300, postanowiliśmy nie marnować czasu i ujechać już kawałek z następnego etapu i dojechać, tak na oko do Ustronia.

DSC05081
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. W rowerowym zakupiliśmy wspornik i rękawiczki rowerowe dla Ani i ruszyliśmy do portu zrobić sobie zdjęcie na rozpoczęcie. Potem przeszliśmy się promenadą (jechać się tam nie da) i ruszyliśmy oznakowaną trasą rowerową do Helu. Paweł od razu zaczął podśpiewywać sobie na rockową nutę „This is the road to hell”.

    Jadąc ścieżką rowerową dało się zauważyć powolnie wzrastającą świadomość przechodniów, że jeśli jest wydzielona część dla rowerów, to się po niej nie chodzi. Jednak ta świadomość wzrastała zbyt wolno i często Ania używała dzwonka, a ja używałem paszczowego odgłosu klaksonu TIRa, który nierzadko płoszył ludzi (nawet w krzaczory). Ale i tak w tym roku było lepiej niż w zeszłym. Jadąc tak na wschód zauważyłem, że za nami podąża ciemna, deszczowa chmura. Ania od razu zdecydowała, że ładujemy się do baru na posiłek. Wybraliśmy miejsce, spokojnie okryłem rowery plandeką z podłogi starego namiotu i przyszedł deszcz. Promenada wyludniła się natychmiast. Przeszła chmura, wyszło słońce. Zanim promenada ponownie się zaludniła, ruszyliśmy ciesząc się z rześkiego powietrza.

DSC05090
Od Kołobrzegu do Podczel prowadzi trasa tylko dla rowerów, wykładana polbrukiem i zmostkowana w jednym, długim, bardzo wąskim pasem pomiędzy morzem a jeziorem miejscu. Tam większość rowerkowców strzela sobie fotki. No to my też.

    Podczele, kiedyś radziecka baza lotnicza, dziś osiedle z barami i magazynami. Wjechaliśmy na pas startowy lotniska, mijając po drodze opuszczone i zarośnięte schrony dla samolotów. Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłem, że pas startowy to nie była jednolita warstwa asfaltu lecz poukładane lub wylane betonowe płyty!?! Zdziwiony też byłem dobrym oznakowaniem trasy rowerowej.

    Sianożęty przywitały nas zachęcająco, szeroką uliczką, niską zabudową i stosunkowo małą ilością „stonki” turystycznej. Zajechaliśmy więc na pole namiotowe. Pole zraziło nas swoim obozowym charakterem. Namioty ustawione równo w trzech rzędach, wszystkie duże i takie same. Żadnego drzewa i ładnie przystrzyżona trawa. Pomyśleliśmy, że ten obóz to nie dla nas. Za bardzo był „skoncentrowany”. I tak dojechaliśmy do Ustronia Morskiego. Na planszy informacyjnej przy kościele wypatrzyliśmy pola namiotowe i tak trafiliśmy do Ognika przy ul. Polnej.

    Oczywiście po rozbiciu się, ruszyliśmy w miasto. Ludzie jak mak, przesypywali się między jedną a drugą, równoległą ulicą i morzem. Idąc tak powoli na zachód, mijając stoisko zaplatania i doplatania warkoczyków, tak przykuło Ani wzrok, że walnęła w jedną z nóg namiotu tegoż stoiska. Najpierw strach, bo konstrukcja namiociku leciutka była nad wyraz i przesunęła się sporo centymetrów, potem zdziwienie, które w końcu przeszło w nasz śmiech i kilku przechodniów. Od razu Ania otrzymała serię przydomków typu: Ania Destruktor i Dudley (od pechowca z filmu Gang Dzikich Wieprzy). Zrobiliśmy też rozpoznanie, gdzie jutro zjemy śniadanie, kupiliśmy co nieco i ruszyliśmy do naszego przenośnego domu.

    Jeszcze wymieniłem wspornik pod Pawła kierownicą i usiedliśmy, wsłuchując się w odgłosy morza i ciszy, popijając czymś tam z puszki.

DSC05100

Wtedy przypomniało mi się, że po drodze mieliśmy dotrzeć do dwóch starych dębów szypułkowych: Warcisława i najstarszego w Polsce Bolesława! Cóż było robić… Rozżalony, bo może gałęzie tych dębów wyszumiałyby coś ciekawego, poszedłem spać.

Ocena pola (skala od 1 do 6)
– teren pola i cena – 6 (43 zł)
– jakość toalet – 4 (0zł)
– obsługa – 6
– 100 m do sklepów.

Dodaj komentarz