12 lipca 2011 r.
Oleszno – Drawsko Pomorskie Szczecin – Przecław – Kołbaskowo – Neurochlitz – Staffelde – Mescherin – Gryfino.
Tego dnia rozpoczęliśmy naszą wielką wyprawę rowerową Odra-Nysa.
Jak zwykle prognozy na tegoroczną wyprawę nie były najlepsze. Nie zrażaliśmy się tym jednak, wiedząc z doświadczenia, że zawsze znajdzie się okienko z przychylną dla rowerkowców aurą. Niby takie z nas twardziele, ale wyjazd opóźniliśmy o jeden dzień, z powodu zapowiadanych poniedziałkowych, całodniowych opadów deszczu, które się potwierdziły.
W tym roku, po raz pierwszy, Paweł miał doczepiony bagażnik i swoje tylne sakwy, w których przewoził wszystkie swoje rzeczy. Dodatkowo dostał jako „gratis” trzy maty samopompujące. Tak więc nam, powoli starzejącym się ludziom było lżej. Ania po raz pierwszy będzie jechała w nowo zakupionym kasku.
Rankiem, w dniu wyjazdu, obudziło nas słońce i temperatura 26 stopni. Idealnie. Zapakowaliśmy się na rowery z nieznacznym opóźnieniem w stosunku do planu. Paweł po raz pierwszy zamocował tylko sobie znanym sposobem ładunek, który pomimo mojego skrytykowania, okazał się nad wyraz szybki i skuteczny. Co młode to młode!!!
Pociąg z Drawska Pom. do Szczecina odjeżdżał o godz. 0845. Z Oleszna wyjechaliśmy o 0755. Zaczęliśmy więc prolog od mocnego naciskania na pedały.
Pociąg (szynobus PESA) miał dwa miejsca na przewóz rowerów i każdy wyposażony był w dwa uchwyty na rowery. Trzeci więc stał, troszeczkę blokując dojście dla wysiadających. Ale ludzi w pociągu nie było wielu.
Szczecin Główny przywitał nas schodami bez podjazdów. Aby wydostać się z peronu, trzeba pojechać na jego daleki koniec i wrócić do budynku dworca. Nawet nam to pasowało. Musieliśmy jeszcze Ani dokupić stopkę do roweru i błotniki dla Pawła. Po ostatniej wyprawie zmieniłem Ani opony z 700×35 na 700×40 i stara stopka okazała się być za krótka. Natomiast Pawła plecy wymagały błotnika, blokującego błoto na trasie przelotu opona-plecy. Zajechaliśmy więc do znanego nam i najbliższego od dworca sklepu rowerowego przy Wyszyńskiego. Ania dostała najmocniejszą stopkę środkową jaką widziałem na świecie. Do tego z regulacją i możliwością odchylania bez konieczności stawania z boku roweru. Paweł wzbogacił się o plastikowe błotniki. Zamontowałem więc stopkę i błotniki Pawła i ruszyliśmy do it po naklejki z herbem Szczecina. Tam, otrzymaliśmy bardzo dużo, darmowych map rowerowych. Niestety, żadna z nich nie pokrywała się z naszym planem podróży.
Jeszcze ostatnie zakupy w aptece i ruszyliśmy przez ul. Narutowicza i Mieszka I, w stronę Kołbaskowa. Oczywiście KFC też zaliczyliśmy.
Do Przecławia piękna ścieżka rowerowa. Do Kołbaskowa już nie. Ale z powodu remontu starego przejścia granicznego Rosówek, od Kołbaskowa do granicy nie jeździły żadne ciężarówki.
Na granicy oczywiście seria zdjęć i już po niemieckiej stronie zmierzaliśmy do Gryfina.
Ruch minimalny to też jechało się przyjemnie. Minęliśmy Neurochlitz i skręciliśmy w drogę do Staffelde. Dojechaliśmy do starego mostu na Odrze Zachodniej.
Most wyglądał na bardzo stary. Odrapany i dawno nie malowany, nie robił przychylnego wrażenia. Trochę to wyglądało jak z filmu Harry Potter i wejście do Gryfindoru. Jak się okazało tego dnia wieczorem, został zamknięty z powodu zaplanowanego remontu i konieczności podniesienia go o metr wyżej. Tak więc udało się nam przejechać w ostatniej chwili przez historyczny już most.
Coraz więcej pojawiało się rowerkowców, a szczególnie kobiet. Te Niemki prawdopodobnie jechały do Gryfina na zakupy lub do fryzjera, co jest bardzo powszechne przy granicy z Polską.
Do Gryfindoru (Gryfina) wjechaliśmy przez piękny, wyremontowany most na Odrze Wschodniej.
Poszukaliśmy OSiR-u i zameldowaliśmy się do 3-osobowego pokoju, w domku o imieniu Ola. Rowery schowaliśmy do innego budynku, który z powodu braku namiotowców, nie był wykorzystywany. Prysznic i… do miasta. Miejsce zakwaterowania położone nad samą Odrą i otoczone obiektami sportowymi dawało błogie uczucie ciszy i idealne warunki do wypoczynku.
Na pierwszy strzał poszedł kościół w centrum miasta. Z zewnątrz bardzo stary, w środku po remoncie i z przepięknymi organami. Tak się złożyło, że organista przyszedł potrenować i staliśmy się przypadkowymi, jedynymi słuchaczami możliwości dość sławnych organów. Wrażenia – nie do opisania. Zachęcamy do odwiedzenia tego miejsca.
Jeszcze posiłek w bistro i wróciliśmy do pokoju na krótki odpoczynek. Potem znowu do miasta na spacer. Wzdłuż Odry do parku wodnego i do baszty.
Piękne tereny z widokiem przepływających barek.
Ocena miejsca zakwaterowania (skala od 1 do 6)
– teren i cena – 6
– jakość sanitariatów – 5 (0 zł)
– obsługa – 6
– sklep – 200m do Biedronki
Dwa lata później, zatrzymując się w OSiRze w Gryfinie, mieszkaliśmy w domku ELA 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba