16 lipca 2018 r.
Link widokowy do przejechanej trasy.
Polska z góry – Międzyodrze (seria 1, odc. 2) – niesamowite widoki.
Cedynia – Osinów Dolny – Hohenwutzen – Hohensaaten – Schwedt – Gartz – Mescherin – Staffelde – Neurochlitz- Rosówek – Kołbaskowo – Przecław – Szczecin.
Śniadanie było w cenie pobytu, chociaż marzyło mnie się zjeść posiłek w okolicy pomnika bitwy pod Cedynią. Byłoby tak bardziej swojsko i wojowniczo. No cóż… Tak czy siak, zatrzymaliśmy się u podnóża Góry Czcibora. Miejsce zostało tak urządzone, że można tam spędzić parę godzin. Są miejsca do zwiedzania i do spożywania. Stojąc u podnóża góry, wydaje się, jakbyśmy patrzyli na niesamowicie wysoką górę. A to tylko 54 metry z małym haczykiem…
Pomnik z orłem widzieliśmy jeszcze długo, długo, rowerkując po niemieckiej stronie.
Jeszcze raz przejechaliśmy przez Osinów Dolny, przekroczyliśmy Odrę i dotarliśmy do Hohensaaten, gdzie dołączył do Odry kanał spod Berlina. W tym miejscy były dwie, bardzo długie śluzy.
Od tej pory towarzyszyła nam prawa i lewa Odra, która została uwieczniona nawet w cyklu reportaży „Polska z góry” w Planet+. Odcinek nosił nazwę Międzyodrze. Do tego natrafiliśmy akurat na śluzowanie dwóch jednostek pływających. Jednej łodzi motorowej i żaglówki. Teraz nasza ścieżka wiodła pomiędzy lewą i prawą Odrą, a łódź motorowa ze śluzy płynęła równo z nami przez ¾ naszego etapu. Trzeba przyznać, że od tego dnia towarzyszyły nam najładniejsze widoki, od czasu Bogatyni!
Objechaliśmy najdalej wysunięte na zachód ziemie, należące do RP i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia na miejscowość Piasek, w okolicach której w 2011 roku, Paweł złamał obojczyk. Wtedy zamiarowaliśmy pokonać szlak wzdłuż Odry po polskiej stronie i właśnie z Piasku ewakuowaliśmy się do domu. Potem wjechaliśmy do Schwedt, w którym postanowiliśmy coś zjeść. Przejechaliśmy także przez dzielnicę, w której każdy dom był taki sam i wszystko było takie równiutkie i czyste. Takie niemieckie.
Nawet po trawniku poruszała się samojezdna kosiarka. Niestety miała także puste przebiegi po alejce dojazdowej do domu. W końcu, przy samej ścieżce trafiliśmy na pizzerię Pane e piu, która nie powaliła ani specjalnym wystrojem, ani dobrą pizzą. Dała nam jednak siłę do dalszego pedałowania. Najfajniejsze było to, że siedząc blisko wody, zauważyliśmy wyprzedzającą nas po raz kolejny znaną nam ze śluzy, najpierw łódź motorową, a jakiś czas potem żaglówkę, co szła na silniku. Zajechaliśmy także do centrum miasta na dotankowanie wody.
Następny postój zrobiliśmy sobie w Gartz, do którego zawiódł nas dość spory objazd. Upał był niesamowity, a wiatr niestety jeszcze bardziej. Tym razem zjedliśmy po jagodziance, którą Ania przezornie kupiła jeszcze w Cedyni. Ale była smaczna!!! No i dojechaliśmy w końcu do Mescherin. I tu ciekawa sytuacja. W 2011 roku jechaliśmy od Szczecina przez Niemcy i przejechaliśmy przez most do Gryfina. Wtedy, to był ostatni dzień przed rozpoczęciem dwuletniego remontu. Teraz, most był po remoncie, a nam nie było po drodze po nim przejeżdżać. Zaczęliśmy więc się wspinać w przeciwpołożną, pod długą górę. Wyprzedziliśmy starszego pana, który nie miał sił by jechać i prowadził rower poboczem. Mało znam niemiecki, ale wiem, że gość przeklął siarczyście w momencie wyprzedzania. W miejscu, gdzie znów zaczęła się ścieżka rowerowa, przystanęliśmy z Anią na łyka wody. Doszedł do nas wyprzedzony pan z rowerem. Przywitał się po polsku i tak zaczęła się dłuższa opowieść. Najciekawszy w jego opowieści był fakt, że po trzecim udarze lepiej jeździło mu się rowerem niż chodziło, a nade wszystko, lepiej mówiło mu się po polsku niż po niemiecku. Niesamowite!!! Rzeczywiście, rozmowa po polsku szła mu wybornie! Zapraszał nas do siebie, choćby tylko po wodę. Niestety odmówiliśmy. Przed nami był jeszcze spory kawałek drogi.
Zaraz za Staffelde stanęliśmy ponownie na granicy państwa. Mogliśmy skręcić na Pargowo i dalej do Kamieńca, ale my chcieliśmy sobie przypomnieć przejazd przez granicę z 2011 roku. W dawnym przejściu granicznym przybył nowy budynek mieszkalny. Mam wrażenie, że komunalny. Poza tym nic się nie zmieniło. Trzasnęliśmy po fotce na pamiątkę. Po drodze do Szczecina, co chwila przypominały się nam obrazy i słowa sprzed 7 lat. Do Rosówka jechaliśmy szosą, a dalej już piękną ścieżką rowerową.
W hotelu, w dzielnicy Gumieńce, duże i pozytywne zaskoczenie. Nie dość, że rowery miały osobny schowek, to dostaliśmy pokój z dużą powierzchnią na bagaże. Okna wychodziły na ogród. Zanosiło się na fajny pobyt. Spłukaliśmy z siebie niemiecki kurz oraz pył i poszliśmy na posiłek. Padło na „Chałupę”, która była po drugiej stronie drogi. Jednak, żeby tam dojść, trzeba było zrobić niezłe koło. Droga w tym miejscu miała pas zieleni, co najmniej stumetrowy! W Chałupie było kameralnie i pysznie.
Nie musieliśmy planować śniadania i postoju na jutro. Jutro mieliśmy dzień odpoczynku od rowerów i zamiarowaliśmy przemieszczać się pojazdami z silnikami o dużej mocy…