Dzień 4. Giżycko – Mikołajki. 45 km.

12 lipca 2006

Giżycko – Ruda – Paprotki – Górkło – Olszewo – Woźnica – Mikołajki.

    Jeszcze się dzień dobrze nie zaczął a już było gorąco. Spakowaliśmy nasze „uszkodzone i powalone” obozowisko i postanowiliśmy nie martwić rodziców tym zdarzeniem. Byliśmy przekonani, że będą nas namawiać do powrotu, albo do nocowania w kwaterach. Aby uniknąć zbędnego tłumaczenia, postanowiliśmy opowiedzieć im o tym po powrocie.

    Ruszyliśmy drogą Giżycko – Orzysz, ale tylko do miejscowości Ruda. Tam skręciliśmy z ruchliwej drogi w podrzędną do Rydzewa, ale za to asfaltową. Zaraz za mostem skręciliśmy w lewo do Kleszczewa. Dalej już drogą gruntową do Paprotek. Tam zatrzymaliśmy się na chwilę (Anię ugryzł koński bąk, zabiła go na twarzy i rozmazała się krew) by Ania poprawiła sobie makijaż. Zza płotu obserwował nas tamtejszy gospodarz z synem (jak mniemam). Facet przy kości, bez podkoszulka, z rzadziutkim wąsikiem obserwował nas uważnie. Patrzył raz na to, co robi Ania a raz na mnie, jak wpatrywałem się w mapę. W końcu zapytał:

– A gdzie jadą? – wyraźnie akcentując po wschodniemu.

– Do Mikołajek.

– A czemu tędy? – pytał dalej, śpiewnie zaciągając.

– Ano, lubimy tak jeździć bocznymi drogami. Więcej  wtedy możemy zobaczyć – odparłem.

       Podszedł razem z synem i zaczął wpatrywać się w mapę.

– Byłem w Mikołajkach – zaczął –  w Rydzewie też. Widzieli te bogate domy? W Krakowie byłem i na południu. Kiedyś po całej Polsce jeździłem…

– A żniwa kiedy? – przerwałem.

– A co to za żniwa będą. Sucho, nie ma co kosić.

– A droga na Borki ładna?

– Do końca wsi będzie bruk, a potem żwirowa, ale ładna. Szeroka – odparł.

            No i rzeczywiście! Droga na Borki była szeroka, ale miała coś, co ja nazywam „klepką”, czyli poprzeczne małe zagłębienia, które następują szybko po sobie. Coś podobnego jest w miastach przed skrzyżowaniem świetlnym, gdzie przy kiepskiej nawierzchni i wysokiej temperaturze tworzą się małe dołki. Tuż przed samym zatrzymaniem samochód (gdy jest na luzie) buja się do przodu i do tyłu. „Klepka” pozwala też bawić się, ale jedzie się po niej raczej kiepsko.

            Generalnie, droga na Borki była bardzo dobra. Nie zapomnijcie o wszelkiego rodzaju maściach i sprayach przeciw komarom. Maści są na ogół skuteczniejsze, ale nie można nimi posmarować ubrania na plecach. Tam przeważnie wpijają się komarzyce i końskie bąki. Tam trzeba się popsikać np.: Off’em.

            Z Borek pojechaliśmy do Górkła, gdzie w sklepie kupiliśmy batony i wodę. Jest też przystań i zimowisko dla jachtów. Napotkany tubylec odradził nam jazdę z Olszewa do Łuknajna. Powiedział, że droga jest kiepska. Zawierzyliśmy mu i postanowiliśmy z Olszewa jechać drogą nr 16.

            Z Górkła do Olszewa pojechaliśmy już drogą asfaltową, przyjazną dla rowerzystów. Tam wjechaliśmy na 16-tkę i ku naszemu zdziwieniu, ruch był tak mały, że jechało się bardzo przyjemnie i bez obaw.

            A propos obaw. Jadąc po ruchliwej drodze z synem, przyjęliśmy pewną metodę „wymuszania” respektu na kierowcach, szczególnie tych z Warszawy i Poznania. Ci przeważnie nie szanują rowerzystów i pomimo samochodu z naprzeciwka, wyprzedzają nas o „włos”. Nasz sposób polega na tym, że pierwsza jedzie Ania, w miarę blisko krawędzi jezdni. Potem synek Paweł, bardzo blisko krawędzi. Ostatni, ok. 5 m z tyłu jadę ja, tam gdzie normalnie są prawe koła samochodów. Czasem jednak włos jeży mi się na plecach, gdy nawet pomimo takiej blokady, kierowcy wyprzedzają nas, jak gdyby nigdy nic. Fakt, że w zderzeniu z nimi nie mam żadnych szans. Jednak warto chronić syna!

            I tak drogą nr 16, przez Woźnicę, dojechaliśmy nowo wyremontowaną nawierzchnią do Mikołajek. Tam kupiliśmy nowy namiot. Waży 5,5 kg i jest tylko 40 dag cięższy od poprzedniego. Potem, kierując się reklamami, znaleźliśmy camping Wagabunda.

            Wyposażenie i wystrój campingu – pierwsza klasa. Cena nie niska – ponad 46 zł, ale warto! Na miejscu jest nawet pralka automatyczna, boisko do siatkówki i chemiczne WC dla karawanów. Miejsca namiotowe (lub dla karawanów) wygrodzone są żywopłotem. Brakuje może tylko wystarczającej ilości drewnianych siedzeń i stolików dla takich jak my, co podróżują rowerami. Za prąd trzeba dodatkowo dopłacić. Nasza ocena 5+.

            Same Mikołajki są bardzo urokliwe, ale ceny są rzeczywiście dla zasobnych ludzi. Jedzenie pieruńsko drogie i picie też. Można jednak znaleźć tańsze miejsca. Nasz uszkodzony namiot wysłaliśmy pocztą do domu. Może jeszcze do czegoś się przyda!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

    Tego dnia w amfiteatrze, jazz-bandy grały jazz tradycyjny. Ten rodzaj muzyki bardzo ładnie komponuje się z Mikołajkami, z wycieczkami rowerowymi i z tamtejszą atmosferą. Niedaleko, w „Przystani Żywiec” kapele grały szanty. W Wagabundzie obie te muzyki zlewały się w jedną kakofonię. Ech…człowiek czuje, że wypoczywa. Zasnęliśmy jak dzieci i spaliśmy aż do momentu, w którym to rankiem, drastycznie wyrwano nas ze snu…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s