6 czerwca 2022 r.
Kartuzy – Smętowo Leśne – Ramleje – Somonino – Ostrzyce – Kolano – Niebo – Krzeszna – Pierszczewko – Pierszczewo – Gołubie – Sikorzyno – Nowa Wieś Kościerska – Kościerzyna.
Widok etapu tutaj.
Link do przejechanej trasy z mapy.cz tutaj.
Ach, człowiek zatęsknił trochę za wyprawą po śniadanie do sklepu… No cóż, nie można mieć wszystkiego. Tym razem pyszne śniadanie zapewniła hotelowa restauracja.
Pogoda dopisała od samego rana i nie było sensu zwlekać z wyjazdem. Jednak konieczna była wizyta w aptece i zakup kremu przeciw opaleniźnie z filtrem, co najmniej 30. Szczególnie ja chciałem uniknąć nieprzyjemnego swędzenia zbyt mocno opalonej skóry na rękach. À propos opalenizny. Ta rowerowa jest bardzo podobna do budowlanej z tym, że budowlaniec ma nogi nieopalone a rowerkowiec ma je opalone, ale dziwnie. Od końca spodenek do początku skarpetek, co wygląda bardzo komicznie. Moja opalenizna nie raz była okazją do różnych komentarzy, szczególnie na basenach i u lekarzy. Kiedyś, kiedy jeszcze jeździł z nami nasz syn, pewien ortopeda musiał powtórzyć mu badanie. Tak mocno ta dziwna opalenizna zaćmiła lekarzowi spojrzenie, że doprowadziła go do śmiechu i rozkojarzenia.
Tym razem plan wyprawy nieco omijał miejsca, które odwiedziliśmy rowerowo parę lat temu. Dlatego przejechaliśmy ścieżką rowerową nad brzegiem jeziora

i wjechaliśmy w leśną drogę. Było tak jak kiedyś, kiedy wszystkie nasze wyprawy wiodły tylko leśnymi i polnymi drogami.

A ten las skrywał dla nas mega niespodziankę. Był to wąwóz. Oczywiście nie tak spektakularny jak wąwóz Korzeniowy Dół w pobliżu Kazimierza Dolnego albo Królowej Jadwigi w Sandomierzu. Ten był o wiele płytszy ale zaskoczył nas zupełnie, gdyż trafiliśmy do niego przypadkiem.

Z lasu wyjechaliśmy w Ramlejach i spokojną, asfaltową szosą, dojechaliśmy do przepięknych Ostrzyc. Musowo stanęliśmy na mały odpoczynek. Gdy tak zachwycaliśmy się ciszą, pięknymi widokami i pogodą, podjechał do nas na rowerze elektrycznym starszy pan i od razu wywiązała się rozmowa. Zapytałem oczywiście o zalety pedałowania elektrykiem i dostałem krótką odpowiedź. Otóż gdyby nie silnik, to ten pan siedziałby w domu, bo nie miałby siły pedałować po tych górach. Tak, tak. Ten teren to właściwie same podjazdy i zjazdy. Płaskiego jak na lekarstwo. W końcu to Szwajcaria Kaszubska. Minusem elektryka jest oczywiście cena. Starszy pan nie miał jednak z tym problemu. Sprzedał cały majątek w USA i powrócił na stare lata do Polski. Polska to jednak tani kraj. Zdecydowana większość obcokrajowców tak twierdzi.
Z Ostrzyc do Kolana szosa była ruchliwsza ale wciąż spokojna. Tuż za Kolanem, w Niebie, by nie strzelić sobie w kolano i znaleźć się w Piekle, przed wiaduktem kolejowym skręciliśmy w prawo. Można? Można. Potem musieliśmy się przeprawić przez tory. Mapy Google’a twierdziły, że była tam ścieżka. Co prawda przegrodzona jednak barierkami, ale ruch pieszy nie zniknął, o czym świadczyła wydeptana trawa. Oczywiście, starym zwyczajem, kiedy jesteśmy na torach, to pociąg pojawia się znienacka! Zaraz za torami mogliśmy podziwiać stoki narciarskie i piękny widok na jezioro Ostrzyckie.

W Krzesznej skręciliśmy w prawo, w dół, na groblę pomiędzy jeziorami, a potem pod górę, wzdłuż jeziora Patulskiego. Tam napotkaliśmy wielki głaz z kaszubskimi słowami.

Zaraz potem był podjazd, pod który ledwo co podjechałem. Stromizna że hej! Za to na szczycie nagroda – zadaszone miejsce widokowe dla turystów, z piękną panoramą na jeziora, zabudowania na zboczach i Wieżycę oraz wieżę widokową.


Przez lornetkę widać było na niej turystów. To było nasze miejsce na odpoczynek i posiłek wzmacniający. Choć po pozostawionych licznie opakowaniach, można było wydedukować, że niejedna impreza tam była. Oby udana!
Od Gołubia wjechaliśmy znów na drogę, którą już dawno temu jechaliśmy. Wtedy jednak, była to droga leśna. Teraz, tą starą linię kolejową wysypano tłuczniem przyjaznym dla maszyn rolniczych i ciężarówek. Niestety nie dla rowerów! Oczywiście dojechaliśmy nią do Kościerzyny w nadziei, że za chwilę nawierzchnia się poprawi. Nie poprawiła się. Zdecydowanie odradzamy ją dla rowerkowców.
W Kościerzynie już wcześniej zarezerwowałem nocleg w hotelu bardzo przyjaznym rowerkowcom. W dodatku mieliśmy wszędzie blisko i dużo piwa na parterze. A potem napotkaliśmy Stolema. Jakże on silny był! Tak na oko silniejszy od 10 wrocławskich krasnali.

Nieco później, spotkałem na ulicy pewnego pana, który podzielił się ze mną tajnym przepisem. Na co? Ponoć każdemu ujawnia co innego.

Pamiętam, że podczas planowania tego etapu brałem pod uwagę przekrój terenu. Te górki były krótkie ale za to bardzo strome. Dlatego też te 35 km wcale nie było „za krótkie” i dało nam w kość. Oczywiście kość mocno podpalaną słońcem.