16 sierpnia 2019 r.
Nowy Sącz – Naściszowa – Libratowa – Łęka – Trzycierz – Korzenna – Niecew – Wojnarowa – Zabrzeż – Wilczyska – Stróże – Polna – Szalowa – Wola Łużańska – Mszanka – Stróżówka – Gorlice
Link widokowy do przejechanej trasy.
I słońce palące od rana, to sytuacja dobrze nam znana. W pokoju klimatyzacja i pyszne śniadanie hotelowe, nie pozwalały nam myśleć z entuzjazmem o dzisiejszym etapie. Nasza pierwsza marszruta przewidywała dzień odpoczynku w Nowym Sączu. Ten jednak przydarzył się nam w Bochni, więc, chcąc nie chcąc, ruszyliśmy w trasę. Po drodze jednak objechaliśmy najważniejsze miejsca w Nowym Sączu.
Moim żelaznym punktem była Korzenna i odwiedzenie prywatnego miejsca. Udało się wybornie. Odwiedziłem miejsce, w którym dorastał jeden z moich przyjaciół o imieniu Stanisław. Spotkałem jego brata i porozmawialiśmy o życiu. Ot, tak od serca.
Ania w tym czasie czekała cierpliwie w sercu Korzennej.
Dalsza trasa polegała na unikaniu ruchliwych szos. W Stróżach zatrzymaliśmy się na posiłek w przydrożnym barze. Niestety nie było nam na żołądkach lekko. Zjedliśmy tzw. kebsa i nie był to dobry wybór. Coś ukrytego musiało w nim być… Nie polecamy tego miejsca.
Przed Wolą Łużańską zauważyliśmy, hen po lewej stronie, dziwnie wyrąbany las na zboczu z wyraźnym budynkiem. Zachodziliśmy w głowę, cóż tam mogłoby być. Postanowiłem zaczepić nadjeżdżającego z naprzeciwka pana, również na rowerze, ale wyraźnie miejscowym.
– Dzień Dobry – powitałem jegomościa – Czy mógłby nam pan powiedzieć co znajduje się na tamtej górze?
Jak zwykle pokazałem miejsce palcem, czego bardzo nie lubi moja Ania. Jegomość zaczął nam opowiadać ale… w nieznanym nam języku!?! W pierwszej chwili pomyślałem, że jest po prostu pijany, ale gość rowerem jechał prościutko. Jego mowa to był jakiś bulgot. Poczułem się jak na Kaszubach, kiedy leśniczy demonstrował nam piękno tego języka, gdzie ani jednego wyrazu nie mogłem pojąć. Tymczasem, gość parę razy powiedział wyraz „pusteje”, który jakoś dziwnie zapamiętałem. Moje kolejne pytania nie przybliżyły nas do odpowiedzi. Gość ciągle bulgotał. Kiedy się poddałem, Ania zaczęła jegomościa wypytywać. I znowu padły owe „pusteje”!?! Na myśl przychodziła mi tylko jakaś pustelnia. Daliśmy sobie spokój, skoro dialekt był dla nas niezrozumiały i postanowiłem, przy najbliższej okazji, sprawdzić miejsce w internecie.
Tuż za Mszanką, wąska szosa poprowadziła nas na sam szczyt góry. I to nie byle jakiej. Z doświadczenia wiem, że przy 15 % podjeździe, podrywa mi przednie koło do góry, toteż zacząłem trawersować. Ciężko było i mięśnie ud zaczęły dawać znać, że jest niewąsko! Upewniłem się jeszcze u siedzącego na schodkach gościa, czy dobrze jedziemy do Gorlic. Potwierdził z takim spokojem, że aż jego spokój udzielił się i mnie. A stromizna nie malała.
– Za zakrętem zmaleje – pomyślałem. A za zakrętem pokazał się kolejny.
– Za lasem zmaleje – pomyślałem. A za lasem zobaczyłem jeszcze kawał serpentyny w górę i końca nie było widać.
– Jak się zatrzymam, to nie dam rady ruszyć i będę musiał podprowadzić – krzyczałem w myślach do siebie – Jak dobrze, że mam górskie koronki z tyłu… I jeszcze pędził pod górę jakiś mały samochodzik. Musiałem stanąć, bo było bardzo wąsko, a silnik ryczał wniebogłosy. Zjechałem na trawę i kobitka za kierownicą przemknęła obok mnie jak wicher. Wtedy za sobą zobaczyłem przepiękną panoramę i Anię, która już ją fotografowała. No to mały odpoczynek.
A potem trzy razy próbowałem wsiąść na rower i pojechać. Tak było stromo.
Minęła chwila i dojechaliśmy do szczytu. Zaczął się bardzo, ale to bardzo długi zjazd do samych Gorlic.
Po drodze, w Stróżówce, minęliśmy cmentarz wojenny nr 95, jeszcze z I Wojny Światowej, których w okolicy było bardzo dużo, a potem wjechaliśmy na szosę 977. Do samych Gorlic było ciągle z górki. Po raz kolejny przeprawiliśmy się przez Ropę i dotarliśmy do naszego miejsca noclegowego. Potem płukanie naszych umęczonych ciał i poszliśmy na posiłek.Trafiliśmy do bardzo uroczego miejsca.
Czekając na posiłek, sprawdziłem co to było za miejsce “pusteje”, nazwane tak przez napotkanego wcześniej tubylca. Okazało się, że był to cmentarz wojenny nr 123 Łużna-Pustki. Podejrzewam, że tzw. „pusteje” i Pustki to jedno i to samo, tylko w lokalnym narzeczu. Swoją drogą, ten cmentarz z daleka, bo ponad 3 km, intrygował nas swoim wyglądem. Jak zobaczyłem w internecie, co tam było, żałowałem, że nie przejeżdżaliśmy tamtędy.
No cóż, jednego życia za mało na wszystko…
Jedna uwaga do wpisu “Dzień 7. Nowy Sącz – Gorlice. 57 km.”