17 sierpnia 2019 r.
Gorlice – Klęczany – Kolonia Libusza – Korczyna – Biecz – Siepietnica – Lisówek – Skołyszyn – Siedliska Sławęcińskie – Przysieki – Trzcinica – Jasło.
Link widokowy do przejechanej trasy.
Śniadanie zjedliśmy na miejscu. Wczoraj mocno dywagowaliśmy, którędy jechać do Jasła. Czy szosą nr 28, czy może bocznymi. Jednakże, wziąwszy pod uwagę, że koniecznie chciałem przejechać przez Biecz, to 28-ka była jedynym wyborem.
Zanim jednak ruszyliśmy, trzeba było to i owo zobaczyć. Najpierw stanęliśmy przy najstarszej na świecie, naftowej latarni ulicznej, skonstruowanej przez J.J.I. Łukasiewicza. Zaiste, widok latarni zaskoczył nas totalnie, bowiem jej wygląd daleko odbiegał od oczekiwanego. Mus zobaczyć.
Odwiedziliśmy także rynek, który zaskoczył nas nietypowym układem. Zaopatrzyliśmy się w dodatkowe jedzenie na drogę i ruszyliśmy.
O dziwo, szosa nie była bardzo ruchliwa.
Gdy skręciliśmy w drogę do Biecza, powitała nas piękna ścieżka rowerowa, która urwała się tuż pod stromym podjazdem do miasta. Zajechaliśmy na mały skwerek przy wielgachnym kościele i pozostałościami murów obronnych, z pomnikiem biskupa Kromera. Niestety muzeum Ziemi Bieckiej było zawarte. Obszedłem więc teren poza murami. Chciałem także wejść do fary, ale młody pracownik żądał za wejście 5 zł, jednak nie wydawał paragonu. Odpuściłem.
Stanęliśmy także w Rynku Głównym, obok pięknego ratusza. Schowaliśmy się pod parasole i zjedliśmy nasze, kupione w Gorlicach, jagodzianki. No i koniecznie wysłuchać trzeba legendy o zbóju Beczu i Bietce.
Tuż przed Siepietnicą, wyjechaliśmy z województwa małopolskiego i wjechaliśmy do podkarpackiego, co zostało przeze mnie głośno odtrąbione, jakbym heroldem królewskim był. W Skołyszynie bardzo pogorszyła się jakość nawierzchni. Toteż, gdy zatrzymały nas roboty drogowe za Skołyszynem, stanęliśmy przy cukierni Keks. Potem okazało się, że cukiernia opanowała także Jasło. Od tego momentu towarzyszyły nam światła wahadeł i zrobiło się bardzo bezpiecznie. Kiedy od tyłu, nadjeżdżała fala pojazdów, stawaliśmy na krótki odpoczynek. Potem jechaliśmy nie nękani autami i z zapachem świeżo wylanego asfaltu.
W Jaśle zajechaliśmy do stacji paliw dotankować… powietrze do dętek. Okazało się jednak, że powietrza w ogóle nie brakowało. No i doturlaliśmy się do naszego hotelu. Próbowaliśmy zamieszkać w miejscu nawiedzonym przez niejaką panią, co zamiast włosów ma na głowie makaron z zupki z paczki, albo bardziej podobna jest do Hagrida. Niestety wolnych miejsc nie było, ale dostaliśmy przekierowanie na inny obiekt. Zajechaliśmy. Od samego początku można było zauważyć, że trafiliśmy do hotelu, który już ledwo zipał. Choć na jego powitalnej ścianie wisiały fotki z najznamienitszymi gośćmi z polskiej palestry celebrytów, to hotel już podupadł na wizerunku, od samego wejścia. Byliśmy bodaj w tym hotelu tylko z jeszcze jednymi gośćmi. Ale były też plusy. Cicho i sklep obok, a ponadto zniżka na obiad u Schabińskiej i śniadanie dokupione również tam. No i oczywiście full miejsca na rowery!
Opluskaliśmy się i poszliśmy na obiad. Było dość daleko, ale nam poprawiło krążenie.
No i niestety, na posiłek czekaliśmy godzinę czasu, bo w tym czasie restauracja przyjęła zamówienie na duży catering, co było ważniejsze od gości w restauracji. Gdy doczekaliśmy się naszych schabowych, były przepyszne! Inni goście nie wytrzymali i awantury były na porządku dziennym.
Poszliśmy jeszcze na Rynek, choć już odczuwaliśmy spacer w nogach. Jeszcze po lodzie i na kwaterę. Powinniśmy byli czuć powiew naftowej historii w Jaśle, jednak nie trafiliśmy na nic związanego z tematem.