Dzień 1. Legionowo – Kraków. 7 km.
10 sierpnia 2019 r.
Legionowo Warszawa
Kraków.
– Kupimy bilety na pociąg, który zaczyna bieg w Warszawie. – powiedziała stanowczo Ania – Dosyć mam przestawiania porzuconych w miejscu na rowery bagaży i przepraszania ludzi.
– Ale wszystkie Pendolina do Krakowa jeżdżą z Gdyni – powołałem się na moje doświadczenie. Tymczasem Ania już szukała odpowiedniego połączenia. Ja w tym czasie szukałem noclegu…
– Ha! Znalazłam! – Obwieściła triumfalnie Ania – Ze Wschodniej rusza do Krakowa o godzinie 1300.
– No to fajnie – Też mi ulżyło, bo ostatnimi laty ładowanie się do pociągu z rowerem przysparzało nam coraz więcej problemów, powodowanych przez beztroskich podróżnych. Znalazłem też niezłą miejscówkę na krakowskim Podgórzu. Zarezerwowaliśmy bilety na pociąg, pobyt i wyczekiwaliśmy dnia pakowania się.
Po tylu latach pakowanie idzie nam jak z płatka, a i tak, pomimo listy z rzeczami do zabrania, znajdzie się jakiś drobiazg, którego nie zabierzemy, a o którym przypomnimy sobie już w drodze. W tym roku wypadło na mnie. Nie zabrałem stojaczka (elastyczny trójnóg) na smartfona i tym samym pozbawiłem nas możliwości robienia sobie zdjęć samemu.
Z Legionowa do Warszawy Wschodniej dojechaliśmy pociągiem z przyjemnością. A potem, okazało się, że nasze pendolino rozpoczęło bieg w… Gdyni.
– Mam nadzieję, że nie będę musiał perswadować i udowadniać pasażerom, że popełnili błąd – westchnąłem, ale sam nie wierzyłem w to co powiedziałem – Najwyżej. Duży jestem to i dam im radę.
Przyjechał nasz pociąg. Takich jak my, z rowerami wszyscy starają się wyprzedzić podczas wsiadania. Jesteśmy dla nich takimi zawalidrogami. Weszliśmy jako ostatni i choć przed nami nie było dużo ludzi, to wchodzili coś bardzo wolno. O dziwo, miejsce dla rowerów nie było zawalone walizkami, jednak na naszych miejscach siedziała para z dzieckiem. Na dodatek, wózek tego dziecka postawili w przejściu, pomiędzy siedzeniami.
– Aaaaa, dlatego ludzie tak wolno wsiadali – zakomunikowałem swoje odkrycie i od razu podszedłem do pary, która siedziała na naszych miejscach – Bardzo przepraszam, ale siedzą państwo na naszych miejscach – powiedziałem, przyznam szczerze dość zdecydowanie.
– Ale wie pan – zaczęła kobieta – bo my zamieniliśmy się na miejsca z taką panią, bo ona chciała siedzieć przy stoliku…
– Proszę państwa – jeszcze bardziej podbiłem poziom zdecydowania – te miejsca są sprzężone z rowerami i dlatego właśnie, bardzo Was proszę, byście zajęli jednak swoje miejsca. Podziałało. Zaczęli się zbierać. Problem stanowił jednak dalej wózek. Spacerówka dalej stała w przejściu i wręcz uniemożliwiała pasażerom wchodzenie do części wagonu z siedzeniami. Ten korytarz pomiędzy siedzeniami i tak jest wąski, a teraz dodatkowo zawężał go jeszcze wózek. Para zaczęła przemieszczać się do środka wagonu, a my zaczęliśmy układać nasze sakwy na półce nad nami. Pociąg ruszył. Ania od razu zauważyła, że ruchy tej pary były tak powolne, że za chwilę, na dworcu centralnym, będzie chryja. I tak też się stało. Na Centralnym, do naszego wagonu wsiadła para Amerykanów z dzieckiem w wózku spacerowym i koniecznie chcieli dostać się do swoich miejsc, które były akurat na drugim końcu wagonu. Gdy utknęli, a za nimi wszyscy pozostali, blokowani przez spacerówkę nierozgarniętej pary, zaczęło się głośne dopytywanie, dlaczego kolejka się nie posuwa. Amerykanie byli bardzo spokojni i cierpliwie czekali. No cóż. Nie oczekiwałem od Amerykanów, że potrafią dekodować arabskie cyfry na boku wagonu, tuż pod cyfrą z oznaczeniem klasy, które zapisane np. 11-117 oznaczają, że pierwsze siedzenia, jeżeli wchodzą do wagonu drzwiami wejściowymi od strony 117, będą miały numerację 117. Jeśli jednak wejdą drzwiami od strony liczby 11, to siedzenia zaczną się od 11. Proste! No tak, ale parę razy trzeba się pociągiem przejechać i wykazać się zainteresowaniem. Niestety, Polacy też nie dekodują tego szyfru i zaraz po wejściu do wagonu, na środku spotykają się wszyscy ci, którzy o tym nie wiedzą i w ciasnym korytarzyku, z walizkami, przeciskają się do swoich siedzeń. A z walizką to naprawdę nie jest łatwe! Tak więc stoimy, Amerykanie, inni pasażerowie w kolejce i ja. Tymczasem gość od spacerówki, wyluzowany, próbuje przejechać wózkiem do części bagażowej i spostrzega na swojej drodze Amerykanina, też z wózkiem! Stanął zdziwiony, że nie uda mu się przejechać.
– Panie, złóż Pan ten wózek, bo ludzie nie mogą wejść do wagonu – wydałem mu dosłownie polecenie.
– A to ten wózek da się złożyć? – zapytał z wielkim zdziwieniem. Ręce mi w myślach opadły i popatrzyłem na niego z politowaniem. Zaczął się przyglądać wózkowi i odkrywać przyciski, których przeznaczenia do tej pory nie znał. Udało się! Góra odskoczyła od kółek. I wtedy gość oznajmił, patrząc na mnie – Bo myśmy zapłacili za miejsce dla tego wózka. Ręka mnie zaświerzbiła, ale nie chciałem przed Amerykaninem urządzać polsko-polskiej bitwy, bo by pewnie uciekł w popłochu.
– Człowieku – zacząłem z takim spokojem, że sam się zdziwiłem – Zapłaciłeś za miejsce dla wózka, tak jak ja za rower, ale za miejsce w części bagażowej, a nie w siedzącej! Podaj tę górę to wcisnę ją tu za rowery. Podał. Potem złożył kółka i Amerykanin z całą kolejką na plecach weszli w głąb wagonu. Odetchnąłem i poprosiłem w myślach, żeby los nie doświadczał mnie już więcej takimi „myślącymi inaczej”. Przez prawie całą podróż do Krakowa, gość pomagał chodzić po korytarzu swojemu dziecku. Gdy przestawał, dziecko natychmiast zaczynało płakać, gdy chodziło – uśmiechało się do każdego. Do nas też.
W Krakowie zaufaliśmy nawigacji, która obok fabryki Schindlera, doprowadziła nas do ulicy Dąbrowskiego. Zakwaterowanie dla nas i naszych rumaków – pierwsza klasa!
Od teraz mieliśmy półtorej doby na zwiedzanie miasta. Włącznie z nocnym.
Tak oto zaczęliśmy przedostatni etap naszego strategicznego celu, jakim jest objechanie rowerem Polski dookoła. Jak dobrze pójdzie, w przyszłym roku, wyprawą Zgorzelec – Opole zamkniemy naszą wielką, rodzinną pętlę.