18 lipca 2010 r.
Gołdap – Jurkiszki – Galwiecie – Rakówko – Pluszkiejmy – Rogajny – Dubieninki – Barcie – Linowo – Stańczyki – Przerośl – Kolonia Przerośl – Łanowicze Małe – Łanowicze Duże – Jemieliste – Piecki – Osowa – Suwałki.
Właściciele pensjonatu namawiali nas gorąco na pozostanie jeszcze na jeden dzień. Asem w rękawie miały być wybory eliminacyjne do Miss Polski. Nas jednak ciągnęło w Polskę. Dodatkowo zaczęło mocno wiać i to akurat w sprzyjającym nam kierunku. Takiej okazji nie mogliśmy zmarnować. Śniadanko, pakowanko i pedałowanko!
Szosą do Dubieninek. Tam krótki odpoczynek. Kościół był zamknięty i nie dało się go obejrzeć od środka.
Szybki posiłek przed sklepem i dalej w stronę Stańczyków. Tuż przed zjazdem na boczną drogę do słynnych, najwyższych w Polsce mostów kolejowych, dogonili nas na rowerach ojciec z jedenastoletnim synem. Byli ze Szczecina. Wymieniliśmy się informacjami na temat ich i naszego celu podróży. Do Stańczyków nasze drogi były zbieżne.
Odjechali nam trochę, ale dogoniliśmy ich pod wiaduktami i ponownie spotkaliśmy się na górze. Zrobiliśmy sobie zdjęcia. Potem znowu spotkaliśmy się pod mostami. Koniec końców, rozjechaliśmy się w nasze kierunki. Do zobaczenia na szlaku!!!
Mieliśmy mały problem z wyborem drogi na rozwidleniu. Ktoś poprzekręcał słupki z oznaczeniem szlaku i pojechaliśmy nie tą drogą co trzeba. Musiałem zapytać o drogę gospodarza. Zanim dojechałem do bramy, wyszedł z domu i przywitał mnie przed wjazdem na podwórze. Pokazał drogę i życzył wszystkiego dobrego. A wszystko śpiewna gwarą, której nie da się zapomnieć. Ech, zamieszkałby tam człowiek…
Udało nam się wrócić na szlak i wzdłuż jeziora Bocznego dojechaliśmy do Przerośli. Niby wieś, niby miasto. Bardzo duże centrum z ładnym parkiem i fontanną. Okazało się, że zanim władze PRL-u zdecydowały, że Suwałki staną się stolicą województwa, Przerośl była przez stulecia największym miastem w okolicy. Teraz nie było miastem, ale pozostałości praw miejskich były wyraźne.
Wiało coraz bardziej. Przez Łanowcze Małe i Duże, dojechaliśmy do głównej szosy z Filipowa do Suwałk. Od tamtej chwili, bez zbytniego wysiłku, pędziliśmy z prędkością oscylującą w granicach 30 km/h. Jakbyśmy mieli żagle. Ponieważ miałem tylko 6 zębatek w tylnym kole, a Ania z Pawłem co najmniej po 8 i 7, wyraźnie zostawałem w tyle. Ale nie chcieli za bardzo mi odjechać.
Zdążyliśmy wjechać do Suwałk i dopadła nas burza. Musieliśmy zatem przeczekać. Po deszczu poszukaliśmy naszego hotelu MOSiR, który niełatwo było znaleźć. Położony był po drugiej stronie jeziora. W recepcji okazało się, że dopiero co wyjechało tysiące fanów bluesa i tym samym było dla nas miejsce w hotelu. Dzień wcześniej, a nawet na polu namiotowym nie wcisnąłby zapałki. Teraz został za to jeden namiot i to bez załogi!!!
Załadowaliśmy się do hotelu, prysznice i w miasto. Muszę przyznać, że Suwałki urzekły mnie ścieżkami, ulicami i przestrzenią, ale najbardziej – więzieniem, schowanym w centrum handlowym. Musimy jeszcze kiedyś tam wrócić.