16 lipca 2010 r.
Węgorzewo – Czerwony Dwór – Więcki – Budry – Popioły – Mieczniki – Banie Mazurskie – Owczary – Wróbel – Stadnica – Surminy – Boćwinka – Boćwiński Młyn – Różyńsk Wielki – Włosty – Jabłońskie – Gołdap.
Ledwo się obudziliśmy, a już było za gorąco. Zanim spakowaliśmy manatki, byłem mokry jak mop po myciu podłogi. Jeszcze tylko śniadanie i zaczęliśmy mimo wszystko ochoczo ścierać bieżnik naszych opon. Chciałem też dopompować na stacji benzynowej nasze dętki, ale kompresor nie dał rady więcej niż 3 atmosfery. A taki był ładny, duży kompresorek, a tak mało mógł!?!
Jechaliśmy bez wyraźnego uśmiechu. Zero wiatru, 38oC i mało cienia. Pomimo głównej szosy nr 650, ruch nie był wielki. W Baniach Mazurskich stanęliśmy na popas. Nawet zjedliśmy lody dla ochłody. Odpuściliśmy sobie Rapę i znajdującą się tam piramidę. Przed Boćwinką skręciliśmy na Boćwiński Młyn i poczłapaliśmy się bokiem do Gołdapii. Teren zaczął się nieco fałdować i jechało się nam coraz ciężej. Po drodze minęliśmy farmę wiatrową, która z oczywistych względów nie dostarczała prądu. Nie było najmniejszego powiewu. Właściwie to opadłem całkowicie z sił.
Przy samej Pięknej Górze gołdapskiej, która przyciąga swoimi atrakcjami (wyciąg linowy, bary), wjechaliśmy znów na główną szosę. Jeszcze nie do końca wykończoną ścieżką rowerową, dojechaliśmy do centrum, a potem do pensjonatu z fajnym ogródkiem. Kąpiel i do miasta. Tam trafiliśmy na Dni Gołdapii i… postanowiliśmy zostać jeden dzień dłużej. Byliśmy zbyt zmęczeni upałem by pedałować dalej. Poszliśmy więc pod scenę, obok dworca PKS i posłuchaliśmy tego i owego.
Potem jeszcze na piwo do centrum, gdzie zasięgnęliśmy ładne języki
i do pensjonatu. Wtedy właśnie mnie olśniło, że za bardzo się odwodniłem i stąd to opadnięcie z sił. No to rozpocząłem nawadnianie i w pensjonatowym ogródku udało się nam całkiem ładnie podładować baterie.