19 lipca 2009 r.
Spotkanie z Diabłem.
Nigdy nie uważałem liczby 13 na pechową. Zawsze przynosiła mi szczęście. Tego jednak, trzynastego dnia podróży, od rana padał rzęsisty deszcz i nie sposób było ruszyć w drogę. Do tego zawiewało całkiem mocno. Postanowiliśmy więc przedłużyć pobyt o jeden dzień. Niestety nasz pokój był już zarezerwowany. Poszedłem więc na rozpoznanie. Dosłownie w następnym domu znalazł się dla nas przytulny pokoik, a dla rowerów miejsce w garażu. Przenieśliśmy się więc dosłownie na pieszo.
Gospodarze okazali się być wspaniałymi ludźmi, a najmilej rozmawiało się nam z gospodynią i jej córką Martyną.
Po południu przestało padać i za namową Martyny, postanowiliśmy odszukać miejscowy Diabelski Głaz. Nie było łatwo do niego trafić. Szlak nie był najlepiej oznakowany. Nam się jednak udało. Spotkaliśmy też innych, którzy mówili nam, że owego głazu nie naszli! Nam się udało. Gdy go zobaczyłem, pognałem jak szalony. Jakby mnie coś ciągnęło do niego.
Wystający z ziemi w lesie ogromny głaz, robił na nas wrażenie. Wszedłem na niego i z uśmiechem na twarzy, po cichu zawołałem:
– Wychodź diable, mam duszę do sprzedania!
– Nie musisz się tak wydzierać, w końcu jesteś u mnie – usłyszałem za sobą głos i poczułem w nosie zapach siarki. Włosy zjeżyły mi się na grzbiecie. Odwróciłem się jak poparzony. Przede mną stał młody, przystojny mężczyzna w długim, czarnym płaszczu. Łudząco podobny był do Johnnego Deep’a.
– Właściwie, to nie myślałem, że się zjawisz – powiedziałem trochę z przestrachem.
– No to co – nie dawał za wygraną – jesteś zdecydowany?
Pomyślałem sobie, a co tam, raz kozie śmierć.
– Dobra – zacząłem – w zamian za zdrowie moje i całej rodziny, oddam ci swoją duszę.
– Niestety, mogę tylko zapewnić usługę związaną z twoją osobą – odrzekł, rozwijając pergamin.
– Może być, dodaj w takim razie natychmiastową, biegłą znajomość niemieckiego i hiszpańskiego.
– No hay problema – odrzekł – mogę zapisać cię na… – przerzucał karty pergaminu – 2012 rok. Może być?
– Jak to, na 2012? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Normalnie – odparł z nonszalancją – tyle ludzi się teraz do nas pcha, że nie jesteśmy w stanie ogarnąć interesu organizacyjnie.
– A jak coś mi się stanie do tego… 2012, to co?
– Wedy nie będzie umowy. Cyrograf podpisujesz dopiero w… październiku 2012. Trzynastego. To tobie powinno zależeć na dostarczeniu nam swojej duszy.
– A jakieś gwarancje, że ten dzień… trzynastego października… nie ulegnie zmianie?
– Niestety, obawiam się, że tego nie jestem w stanie tego zagwarantować. Ludziska potrafią naprawdę zaprzedać duszę diabłu, żeby dopchać się do nas jak najszybciej. Niektórzy nie chcą w ogóle czekać i są w stanie poświęcić wszystko, by ominąć kolejkę. Szczególny prym wiodą Polacy! Dasz wiarę?
– No to rezygnuję – rzekłem po chwili namysłu – usługa niepewna i ryzykowna.
– Tak myślałem – odparł przystojny diabeł – nie musiałeś tu przychodzić by mnie wezwać. Większość robi to w samochodzie, stojąc w korku, albo w biurze. Tu przychodzą tylko sentymentaliści. No nic. Muszę lecieć. Mam następne wezwanie. Jakby co, wiesz co robić. Spiesz się tylko, bo mamy teraz tendencję wydłużającą kolejkę.
Tylko mrugnąłem. Gdy powieki się podniosły już go nie było. Spojrzałem na nadchodzącą Anię. Dopiero wdrapywała się na Głaz.
– Widziałaś – krzyknąłem – ale numer!!!
– Co?
– Jak to co! Diabła!
– Chyba wczoraj za dużo wypiłeś – popatrzyła na mnie z politowaniem – i dzisiaj masz zwidy.
Już chciałem jej wszystko opowiedzieć. Dokładnie. Ze szczegółami. W tamtej jednak chwili pojąłem, że i tak mi nie uwierzy. Cóż było począć. Zamknąłem się i jak gdyby nigdy nic powiedziałem:
– Żeby tylko jutro pogoda była słoneczna.
Paweł został w pokoju. Gdy wróciliśmy, w najlepsze bawił się z Martyną na batucie.
– Widziałem diabła – zakomunikowałem z dumą w głosie.
– Tak, no, yhy… a ja Czarną Perłę – odrzekł, nie przestając skakać.