18 lipca 2009 r.
Łeba – Latarnia Stilo – Lubiatowo – Szklana Huta – Osieczki – Białogóra – Dębki – Odargowo.
Piorunem tuż obok!!!
Obudził nas znowu słoneczny dzień. Wiem, że czasami niedobrze jest narzekać ale jak jest czegoś za dużo, to nawet przyjemnie jest troszeczkę pomarudzić. No to pomarudziliśmy na upał od samego rana. Tym razem śniadanie zjedliśmy w barze, korzystając z nieporadności kelnera, który najwyraźniej bardzo był zagubiony w swojej pracy, zjedliśmy nawet trochę więcej niż nam przysługiwało.
Ruszyliśmy na wschód szlakiem EuroVelo R10. Tuż za Łebą wjechaliśmy na czerwony szlak, który jakoś tak później zniknął nam z oczu. Okazało się, że jechaliśmy południowym szlakiem rezerwatu Mierzeja Sarbska. Właściwie jest to w większości wąska, jednorowerowa ścieżka, która często kazała nam omijać wystające korzenie i ocierać się o drzewa. Właściwie to jest trasa dla wprawionych rowerkowców. Ale z drugiej strony, parę lat temu jechaliśmy północnym szlakiem i częstokroć było za dużo piasku i trzeba było rowerki prowadzić, ale za to można było zobaczyć zatopiony wrak starego statku. W końcu dojechaliśmy do obozu harcerskiego. Ania z Pawłem pojechali do baru u południowego podnóża góry w Osetniku, na której stała latania Stilo a ja, od północnej strony wjechałem do latarni. Wykupiłem bilet i wszedłem z aparatem na górę. Widok z latarni warty jest ceny za wstęp.
Jeśli widoczność jest znakomita, gorąco polecam wyprawę w te rejony.
Do Ani i Pawła zjechałem już południowym szlakiem. Właściwie to jest on przejezdny tylko z góry na dół. Odwrotnie, ze względu na połacie piasku, po prostu nie da rady.
Po dolaniu wody do mojego układu pokarmowego, ruszyliśmy dalej w kierunku Jackowa, Kopalina i Lubiatowa. Właściwie, po drodze nie ma już żadnych atrakcji i droga trochę przynudzała. W końcu, po przedzieraniu się przez leśne korzenie, dotarliśmy do pierwszych osad ludzkich w Jackowie. Od tej pory, aż do Lubiatowa, droga była szutrowo-asfaltowa.
W samym Lubiatowie stanęliśmy na rozdrożu i pomimo oznakowania (oczywiście bylejakiego) nie wiedzieliśmy, którą drogę mamy wybrać! Postanowiłem zapytać w sklepie. Młoda dziewczyna poradziła, by nie jechać dalej asfaltem na północny-wschód, bo dojedziemy do fundacji Anny Dymnej i dalej nie będzie przejazdu. Skierowała nas w szutrową ul. Brzozową, wzdłuż opłotowania sklepu, do Szklanej Huty. Postanowiliśmy jej zaufać i dobrze zrobiliśmy. Ruszyliśmy całkiem żwawo bo w oddali, od zachodu, gromadziły się ciemne, deszczowe chmury. Jadąc trochę krętą drogą, napotkaliśmy po drodze na dwoje rowerzystów. Tata i córka z Płocka, pedałowali od Świnoujścia do Władysławowa. Właściwie to jechali w przeciwną stronę. Zatrzymaliśmy się i po krótkiej naradzie, postanowili dołączyć do nas, bo dość już mieli błądzenia po okolicy. Wcale im się nie dziwiłem. Gdyby nie dziewczyna w sklepie, pewnie też byśmy pobłądzili!
Teraz już spieszyliśmy się bardzo. Leśna droga była całkiem płaska, co pozwalało nam utrzymać bezpieczny dystans do teraz już całkiem sinych, deszczowych chmurzysk. Jeszcze tylko raz po drodze zasięgnęliśmy języka w obozie harcerskim w Nowej Hucie i właściwie bez przygód dojechaliśmy do Białogóry. Przez cały jednak czas oglądaliśmy się za siebie i dochodziły nas odgłosy burzy. Czuliśmy się jak ucieczka, a peletonem były nadciągające chmury. W Białogórze szybciutko zajechaliśmy do baru na wspólny posiłek. Ledwo postawiliśmy rowery pod dachem, gdy lunęło. Obiad jedliśmy więc w spokoju, wymieniając się uwagami i spostrzeżeniami z przebytych tras.
Przestało padać, przestaliśmy jeść, przestaliśmy siedzieć i popedałowaliśmy do Dębek.
Teraz nie sposób było zabłądzić. Szlak i porządna droga biegły wzdłuż wybrzeża. Cały czas jechaliśmy z Płocczanami i najnormalniej gaworzyliśmy. W Dębkach postanowiliśmy, że nie będziemy dalej jechać i poszukamy pensjonatu na nocleg. Pożegnaliśmy się z naszymi współrowerkowacami z Płocka. Oni chcieli tego dnia dojechać do Władysławowa. Nie wiem czy im się udało, ale mieliśmy nadzieję, że uniknęli potwornej ulewy z piorunami. Pozdrawiamy Was i do zobaczenia na następnym szlaku.
Okazało się, że ogłoszenia o wolnych pokojach w Dębkach, głównie skierowane są do tych, którzy chcą się tam zatrzymać na co najmniej trzy noce. Szukając właściwego ogłoszenia, nagle, tak bez żadnego ostrzeżenia, huknął piorun, tak gdzieś około 50 m od nas. Po raz pierwszy byliśmy tak blisko miejsca uderzenia. Huk był tak potężny, że głowę ze strachu wcisnąłem tak mocno w szyję, że moje uszy znalazły się pomiędzy ramionami. Serce waliło jak oszalałe. Włączyły się alarmy w samochodach i przestała działać telefonia komórkowa. W końca udało się nam jednak dodzwonić do Odargowa, położonego 3 km na południe od Dębek. Ruszyliśmy jedyną, możliwą drogą asfaltową. Nie ujechaliśmy jednak kilometra, gdy zadzwoniła do nas kobieta z dopiero co zarezerwowanego pensjonatu, byśmy schronili się gdziekolwiek, bo potężna burza właśnie przewala się nad Odargowem. Widzieliśmy ją, zbliżającą się a właściwie pędzącą w naszym kierunku, na naszą zgubę i potępienie. Zjechaliśmy z szosy i schroniliśmy się czym prędzej w drewnianym domku na łąkach. Małżeństwo z Dęblina, które pozwoliło nam skorzystać z ich dachu, ciekawie wypytywało się o nasze przygody. Natomiast ja byłem pod wrażeniem ich sposobu spędzania urlopu. Otóż w tym domku nie było elektryczności. Żywność przechowywali starymi sposobami, o których dawno już się zapomniało. Masło w wodzie, chleb w liściach kapusty. Dosłownie, jak onegdaj. Również Was pozdrawiamy i jeszcze raz dziękujemy za schronienie.
W Odargowie zadekowaliśmy się w całkiem sporym pokoju z łazienką i telewizorem w pensjonacie Orka. Rowery schowaliśmy również pod dachem. Ledwo się rozgościliśmy, zaczęło padać. Nawet do sklepu szedłem w deszczu. Co było robić. Jak pogoda barowa, to skorzystaliśmy ze sposobności by otworzyć własny barek. Padało do czasu, aż poszliśmy spać. Dalej nie pamiętam… Wkurzała mnie tylko trzeszcząca podłoga.
Ocena pensjonatu (skala od 1 do 6)
– funkcjonalność i cena – 6 minus 1 za trzeszczącą podłogę = 5 (75 zł),
– jakość sanitariatów – 4 (0 zł)
– obsługa – 5
– sklep – 100 m.