Dzień 7. Słubice – Kostrzyn nad Odrą. 38 km.

14 lipca 2018 r.

Link widokowy do przejechanej trasy.

Słubice – Frankfurt nad Odrą – Łąka z owcami – Lebus – Kostrzyn nad Odrą.

    Zrobiłem poranny obchód przedśniadaniowy, tzn. nie udało się zakupić wszystkich produktów w jednym sklepie. Trochę z powodu niedzieli, a trochę za sprawą życzeń mojej Ani. Odwiedziłem trzy sklepy. Udało się.

    Jako że niedziela, postanowiliśmy zrobić sobie lajcikowy przejazd, tylko do Kostrzyna. Taki ze 30 kilometrów. Trochę też z powodu wiatru, który ciągle był nam w r… , w twarz.

    Znowu tarabaniłem rowery z piętra na dół. Objuczyliśmy rowery i ruszyliśmy w stronę Mostu Granicznego. Teraz pusty i bez świętujących osób. Ciągle zablokowany dla ruchu samochodowego, dał nam możliwość spokojnego przejazdu na niemiecką stronę.

2018-07-14 09.34.27

    Starym zwyczajem, zaraz za mostem, od razu skręciliśmy w prawo. Zawsze ścieżka była bardzo blisko Odry. Tym razem jednak, ścieżka uciekła bardziej na zachód, a my nieświadomi, jechaliśmy starą. I tak dojechaliśmy do końca wału, który po prostu się urywał i aby jechać dalej, trzeba było zjechać na dół. Nie wiedzieliśmy czy jechać dalej czy wracać. Ktoś jednak na asfalcie napisał białą farbą nazwę miejscowości, bodajże USEDOM i narysował strzałkę, w stronę polnej i zarośniętej drogi, na wprost. Zajrzałem do map w smartfonie. Niby mieliśmy jechać dalej. No ale skąd taka zmiana nawierzchni? Do tej pory taka świetna ścieżka Odra-Nysa i teraz miała się zamienić w taką, jaką jeździmy po Polsce? Nasze rozważania zakończył wniosek, że skoro ktoś namalował znaki na asfalcie, należy przypuszczać, że dalej będzie jakaś ciągłość. Ruszyliśmy. Z każdą setką metrów, droga polna zwężała się. Najpierw do jednej koleinki, a potem do wyjeżdżonej w trawie ścieżynki. W końcu trafił się nam suchy rów do pokonania, za którym rozciągały się łąki. Mimo wszystko, wciąż widzieliśmy ślady opon rowerowych. Jechaliśmy dalej naszą ledwo widoczną ścieżynkę, aż ją przegrodzono w poprzek czerwoną, nylonową siatką-płotem. Jakiś farmer niemiecki utworzył pastwisko dla owiec.

2018-07-14 10.16.09Aby wrócić na ścieżynkę, trzeba było obejść prawie hektarowe pastwisko. Nie dało się już jechać. No to jak przygoda, to pchamy, choć pchanie objuczonych rowerów po łące, w upał, do lekkich nie należy. Dopchaliśmy do końca, uprzednio zaznajamiając się ze stadem owiec. Znalazła się piaszczysta droga na zachód, która miała nas doprowadzić do głównej szosy nr 112. Patrząc na ukształtowanie terenu, zdecydowaliśmy się na ten wariant. Dalsza jazda na północ zakończyła by się na cyplu i koniecznością nawrotki. Teraz pchaliśmy rowery pod sporą górę i po piasku. Na szczęście po 500 metrach powitały nas betonowe płyty. Za chwilę dojrzeliśmy szosę, a wzdłuż szosy ścieżkę rowerową, po której „pruli” rowerkowcy. Widzieliśmy nawet jeden tandem. Młoda dziewczyna i starszy, szczupły pan z długimi siwymi włosami, a na bagażniku namiot. Jego długie włosy powiewały na wietrze jak moja biało-czerwona chorągiew. Dziarsko pedałowali na północ. Od teraz znowu towarzyszyła nam porządna, niemiecka ścieżka rowerowa, a napotkany tandem widywaliśmy jeszcze dwukrotnie.

    Od miejscowości Lebus, ścieżka wróciła do Odry. I znowu było pięknie, choć wiatr ciągle mieliśmy w twarz, i to taki około 18 km/h. Czyli, gdybyśmy zaplanowali podróż z północy na południe, jechałoby się nam znacznie lżej!!! Zdarzył się też miły odpoczynek. Oto po raz kolejny dojechaliśmy do „Kapelutków”, czyli nadeszła najwyższa i wiekopomna chwila, by się „paznakomić”.

2018-07-14 11.44.59Tyle razy mijaliśmy się na trasie. Przywitaliśmy się z uśmiechami na twarzy. Okazało się, że Martina i Udo mieszkali w Kilonii i byli pasjonatami rowerkowania. Ponadto, Udo był znanym dziennikarzem w niemieckiej telewizji ARD. Potem wyliczyliśmy, ile to razy spotykaliśmy się po trasie. Opowiedzieli nam o swoich rowerowych wojażach, a my o naszym rowerkowaniu. Nie wiadomo kiedy, minęło 40 minut. Martina i Udo kończyli w Schwedt, zatem to był ostatni moment by podać sobie dłonie. Pozdrawiamy Was i do zobaczenia na trasie!!!

    Dojechaliśmy do Kostrzyna. Najpierw przejechaliśmy przez odnogę Odry, a potem już przez kombinowany most drogowo-pieszy, tuż przy twierdzy. Most był stalowo-drewniany, a ciąg pieszo-rowerowy był z desek. Fajny dźwięk wydawały z siebie deski, przejeżdżane przez ciężkie rowery…

   Minęliśmy most i nagle wyparowały ścieżki rowerowe! Powitały nas pozostałości po przejściu granicznym i wejście do muzeum twierdzy Kostrzyn. Zaraz potem przejechaliśmy drugi most nad Wartą. Tym razem musieliśmy poczekać, aż z mostu zjadą miejscowi rowerzyści. Było zbyt wąsko by pchać się na zator. Widok z mostu na Wartę był jednak przepiękny.

2018-07-14 12.54.55

    Nasz hotelik Kuźnia był przy dworcu kolejowym. Bardzo nalegałem by tam nocować. Raz, że rowerów nie trzeba było tarabanić na piętro i koniecznie chciałem jeszcze raz zobaczyć dworzec. A to z powodu dawnej podróży mojego ojca i mojej (jako wczesnego nastolatka). Wtedy, po raz pierwszy widziałem piętrowe perony kolejowe. Kto nie widział – polecam.

2018-07-14 14.51.21

    Mieliśmy trochę czasu do rozpoczęcia doby hotelowej, więc czekaliśmy jakieś dwadzieścia minut na otwarcie hoteliku. W końcu zameldowaliśmy się na pierwszym piętrze i ukąpaliśmy. Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście na dworzec PKP, a potem zaraz do baru na posiłek. Najedzeni, ruszyliśmy w miasto.

    Niedziela nie była handlowa i dlatego mogliśmy sobie długo pospacerować. Trzeba przyznać, że twierdza odcisnęła także piętno w architekturze domów towarowych. Chodziliśmy tam z nadzieją na klimatyzację. Było bardzo gorąco i lody nie dały nam oczekiwanego chłodu. A w naszym hotelowym pokoiku był przyjemny chłodek.

   W nocy obudziła mnie komenda:

– Stój! Policja!

Otworzyłem oczy i usłyszałem za oknem:

 – Rzuć to, rzuć to!

Wstałem i podszedłem do okna. Oto policjanci przyłapali dealera i właśnie zakuwali go w kajdany. Tego wieczora, w piwnicy hotelu była dyskoteka. Położyłem się z nadzieją, że już będę spał do rana. Po jakimś czasie obudziła mnie inna konwersacja.

– Ej, kolego, dobrze się czujesz?

– Eoyey yeooo – zapewne odpowiedział mu pytany, kompletnie zalany. Natomiast głos tego, co starał mu pomóc był bardzo rzeczowy, spokojny i nie wskazywał na sporą ilość wypitego alkoholu.

– Bo wiesz, jakbyś potrzebował się oczyścić, typu dwa palce, to ja mogę tobie pomóc.

– Yyyyooe eoooey e.

– Nie, no ja tylko proponuję. To może posiedź tu sobie. Może dojdziesz do siebie. Idę po fajki i zaraz do Ciebie wrócę. OK.?

– Eeee.

– No to siedź. Zaraz będę.

    Rano opowiedziałem zdarzenia Ani. Nic nie słyszała. Korki w uszach odłączyły ją od zewnętrznego świata.

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s