13 lipca 2018 r.
Link widokowy do przejechanej trasy.
Gubin – Guben – Ratzdorf – Neuzelle – Kauksberg – Eisenhüttenstadt – Aurith – Brieskow – Lossow – Frankfurt – Słubice.
Śniadanie przygotowaliśmy z produktów zakupionych wczoraj w markecie. Było przepyszne. Nie było jeszcze pełnego słońca, choć prognoza kapała upałem. W sumie, dla rowerzysty najlepsza jest umiarkowana pogoda. Taka nie za…, a w sam raz. Zanim wyjechaliśmy z pensjonatu, pogawędziliśmy miło z gospodarzami.
Przejechaliśmy przez Gubin nieco turystycznie, choć bardzo dużo było robót drogowych. Dotarliśmy do katedry, która od czasu II Wojny była pozbawiona dachu.
Można za to wejść na wieżę. Zaraz potem przeprawiliśmy się mostem do Guben i popruliśmy na północ.
Po drodze napotkaliśmy słynne Plastinarium. Niestety nie każdemu podobają się spreparowane zwłoki z pięknie uwidocznionymi mięśniami i ścięgnami. Sam budynek był przeogromny. Dostępne były także foldery w języku polskim. Proponujemy przed wizytą obejrzeć filmy na You Tube i upewnić się, że dacie radę!!!.
Gdy dojechaliśmy do miejsca, gdzie Nysa wpada od Odry, słońce świeciło już niemiłosiernie. W tym miejscu spotkaliśmy parę osób, które tak jak my podziwiali „wielki wlew”.
Zaraz potem napotkaliśmy na objazd. Za znakami objazdu widać było intensywne prace ziemne nad wałem. Nie było rady i skierowaliśmy się do Neuzelle. Nawet nam trochę ulżyło, bowiem wiatr był już całkiem spory i jechało się ciężko, a teraz chwilowo mieliśmy go z boku. Jadąc przez potężne łąki (oczywiście asfaltówką), z daleka na wzgórzu widać było klasztor cystersów. Od razu nam się przypomniało, że to właśnie w tym przyklasztornym browarze, kąpał się w piwie nasz Makłowicz, znany z niezwykłego akcentu kucharz-podróżnik. Postanowiliśmy obejrzeć dokładnie katedrę i nieco odpocząć.
Z klasztornego wzgórza rozciąga się przepiękny widok na łąki przedodrzańskie. Trafiliśmy nawet na ślub!!! Największe jednak wrażenie zrobiła na nas katedra. Była tak bogato zdobiona, że aż się w głowie kręciło. Do tej pory nie widziałem bardziej ustrojonego kościoła.
Zaraz potem zawitaliśmy do browaru. Tam spotkaliśmy ekipę niemieckich rowerkowców, popijających piwo. Kiedy rozglądaliśmy się za piwem, rozpoznał nas jeden z nich. Powiedział, że spotkaliśmy się w Forst (Barszcz). Wtedy i ja przypomniałem go sobie i zapytałem, czy to ten sam, co zapomniał oddać klucz w hotelu? Wybuchnęli rubasznym śmiechem i wywiązała się rozmowa. Skąd oni i my i dokąd oni i my. Zazdrościłem im luzu, a najbardziej tego, że popijali piwo. Zapytałem więc, ile można mieć dozwolonych promili, jeżdżąc rowerem. Natychmiast odpowiedzieli, że można być „nawalonym” do woli i oczywiście wybuchnęli śmiechem. Pożegnaliśmy się wesoło i pojechaliśmy dalej. Z daleka ujrzeliśmy kominy i wysokie budowle w Eisenhüttensatdt, do którego wjechaliśmy, przecinając kanał Odra – Sprewa. Niestety, żaden statek nie płynął.
Niecałą godzinę jazdy za Eisenhüttensatdt, nakręciłem jeden z piękniejszych filmików w życiu. Oto przejechaliśmy przez stado pasących się owiec, których sporo można spotkać po niemieckiej stronie. Takie przejazdy do tej pory widzieliśmy w filmach. Teraz sami przeżyliśmy na żywo. Zaraz potem stanęliśmy na popas w Aurith. Podczas przerwy na lody dojechali do nas „Kapelutki”. I znów zrobiło się nadzwyczaj miło. Miejsce było tak urocze, że nie chciało się nam odjeżdżać.
Na wylocie z Brieskowa dojechaliśmy, pod spore wzniesienie, do niemieckiej pary na rowerach. On wysportowany starszy pan, który w połowie wzniesienia wyskoczył do przodu, jakby czekał na szczycie na niego górska premia. Ona jechała swoim tempem. Wyprzedziłem ją i dojechałem do wspomnianego jegomościa, czekającego na szczycie na swoją partnerkę z butelką wody w ręku. Od razu nawiązaliśmy kontakt. Czekaliśmy na swoje kobiety. Okazało się, że jegomość mówi po polsku. Ania zapytała dlaczego, jak? Jegomość odparł, że trudno nie mówić po polsku, jak się mieszka we Frankfurcie!!!
Gadaliśmy coś z pół godziny i w tym czasie wyprzedzili nas „Kapelutki”. Gadaliśmy dalej. Dowiedzieliśmy się, że trafiamy w Słubicach i Frankfurcie na Święto Hanzy, w którym przysmakiem będzie bułka ze śledziem. Bardzo się ucieszyliśmy. Podziękowaliśmy i ruszyliśmy do Słubic.
We Frakfurcie napotkaliśmy pomnik żołnierzy radzieckich. Wcale nie byliśmy zdziwieni, że go pozostawiono.
Tymczasem most łączący Frankfurt i Słubice był już zamknięty dla aut. Tylko piesi i rowery. Na środku mostu budowano małą scenę, a po polskiej stronie była potężna scena, a obok niej stoiska z kiełbasami, szaszłykami, piwami, balonami itp. Przeszliśmy przez zbierający się tłum, a zapach jedzenia natychmiast uczynił nas głodnymi.
Zajechaliśmy do hotelu Anka. Niestety rowery znów musiałem wtargać na piętro, do składziku obok recepcji. My jeszcze dwa piętra wyżej. Nie było klimatyzacji w pokoju. Ukapaliśmy się i zeszliśmy do restauracji na parterze. Zjedliśmy bardzo dobry posiłek i poszliśmy przejść się po Słubicach. Wcale nie byliśmy zdziwieni, że najwięcej ludzi było po polskiej stronie. W końcu Niemcy przyjeżdżają do Polski na zakupy codziennie to i zabawa największa była po naszej stronie.
Tłumy ludzi przewalały się przez most i dudniła muzyka ze sceny. O północy pokaz sztucznych ogni, odpalanych obok mostu na Odrze. Nie oparłem się i pokaz zaliczyłem. Fajerwerki odpalane nad wodą wyglądają dwa razy lepiej niż nad lądem!!! Trafiliśmy na największą zabawę!!!