20 lipca 2008 r.
Olsztyn – Klebark Mały – Klebark Wielki – Skajboty – Mokiny – Krupoliny – Kierzliny – Tumiany
„Piękne dziewczyny łagodzą temat pękniętej… gumy”
Tego dnia promyki słońca zostały w chmurach i obudził nas deszcz. Nie wróżyło dobrze. Dlatego wszystkie rzeczy przenieśliśmy do świetlicy i tam pakowaliśmy się na sucho. Postanowiliśmy także, że śniadanie też zjemy w świetlicy a nie przy stole na zewnątrz, w razie gdyby dalej padało. Ale tu zaczęło się przejaśniać i wyjrzało słoneczko tak silne, że namiot zdążył prawie wyschnąć, zanim go złożyłem. Nawet samolot zaczął wyciągać szybowce pod niebo.
Gdy wyjeżdżaliśmy, słońce już paliło niemiłosiernie. Ruszyliśmy z Dajtek do centrum Olsztyna. Ścieżka rowerowa wiodła nas przepięknie do wiaduktu. Potem jechaliśmy wąskimi uliczkami do Zamku. Wjechaliśmy na Stare Miasto. Naszym oczom ukazało się przepiękne Stare Miasto z mrowiem turystów chodzących po pięknie odrestaurowanych uliczkach. To miejsce tętniło życiem. Jeszce fotka przed zamkiem i w drogę na Klebark.
Od strony Klebarku nie było już żadnej ścieżki rowerowej. Jechaliśmy więc ulicami albo chodnikami.
W miarę jak oddalaliśmy się od Olsztyna, ruch malał. Mijaliśmy budowane i zbudowane już domki jednorodzinne. No i droga wiodła z górki i pod górkę.
W Klebarku Wielkim stanęliśmy na popas na przystanku autobusowym. Z daleka widać było drogowskaz do Klewek. Słynne miejsce, w którym lądowali talibowie trochę nas wabiło, ale nie zmieniliśmy trasy.
Przez Skajboty do Mokin jechało się bardzo przyjemnie. Cały czas asfaltem i praktycznie przy znikomym natężeniu ruchu. W Mokinach udało się zobaczyć wóz drabiniasty. Zresztą, cała ta okolica była bardzo tradycyjna, jeśli chodzi o rolnictwo. W zagrodach widać było stare maszyny rolnicze. Nawet zgrabiarkę konną! W Mokinach skręciliśmy w prawo, w polną drogę i wjechaliśmy na jedno z najwyższych wzniesień w okolicy. Była niedziela, słońce praktycznie paliło i nie było ludzi.
Gdy dojeżdżaliśmy do fermy drobiu, tuż przed drogą asfaltową, w moim rowerze wystrzeliła tylna dętka. Było to dla mnie takim zaskoczeniem, że długo nie wierzyłem. Była to moja pierwsza guma od… nawet nie pamiętam ilu lat! Zabrałem się do roboty. Paweł oczywiście natychmiast wcielił się w rolę reportera tygodnika „Na Flaku”. Założyłem nową dętkę, a starą Ania zakleiła przy pomocy łatki. Gdy założyłem oponę i napompowałem zobaczyłem, że dętka w postaci małego grzybka wychodzi przez dziurę w oponie! Już myślałem, że skończyłem robotę, a tu nowina, której wcześniej nawet nie zobaczyłem. Biorąc pod uwagę wagę ładunku, który wiozłem, był to nie lada problem. O ile mieliśmy zapasowe dętki, o tyle nigdy nie woziliśmy zapasowej opony! Używałem opony Continental z drutami w stopkach, które do tej pory spisywały się nienagannie. Przyczyna okazała się całkiem prozaiczna. Od wjeżdżania do wody, akurat w jednym miejscu opony musiała się gromadzić wilgoć, która działając rdzą na drut w oponie, doprowadziła do jego pęknięcia. Przy takich ładunkach i mojej masie, które podczas jazdy powodowały delikatne przesuwanie końca pękniętego drutu, naprężenia systematycznie nacinały oponę. Przy okazji już na samym końcu, ten pęknięty drut zrobił dziurę w dętce.
Każda próba napompowania, kończyła się balonem z dętki na zewnątrz opony. W sumie do Tumian zostało już niewiele kilometrów i postanowiłem napompować dętkę jak się da, tak aby nie wychodziła przez dziurę w oponie i powolutku dojechać do pola namiotowego w Tumianach. Od tej pory jechaliśmy więc bardzo wolno, nie przekraczając praktycznie10 km/h.
Tak dojechaliśmy do pola namiotowego w Tumianach. Od razu poraziła nas wielka przestrzeń dostępna dla namiotowców oraz możliwość spędzania czasu pod dachem. Wszystko to położone na cyplu nad sporym jeziorem Pisz. Nowy węzeł sanitarny ze zmywalnią naczyń. Do tego jest możliwość wynajęcia pokojów i mieszkań, plus funkcjonujący z dobrymi potrawami bar. A w tym barze przepiękne dziewczyny! Tylko Polki są takie piękne! Tylko sklepu nie ma, nawet w okolicy! W sumie dobry układ dla baru…
Rozbiliśmy namiot. Jeśli jest gdzieś przepięknie to coś się zawsze przytrafi. Tym razem była to grupa młodzieży, nazwana przez piękne dziewczyny z baru, „rolnikami spod Łomży”! Chyba jakieś spotkanie klasowe, ale niekoniecznie. Na śniadanie, obiad i kolacje jedli schabowe, popijając non stop piwem. Dlatego w barze Paweł nie mógł zjeść schaboszczaka, bo akurat się skończyły! Na polu w ich „zagłębiu” walały się puszki i papiery. Myśleliśmy, że czeka nas głośna noc. Okazało się jednak, że niedziela była ostatnim dniem ich pobytu i pod wieczór, „rolnicy” spakowali się i wyjechali do domów.
Ponieważ w niedzielę nie były otwarte sklepy, musiałem jakoś naprawić oponę. Wpadłem jednak na inny pomysł. Ponieważ Paweł był najlżejszy i miał najlżejszy ładunek, zamieniłem jego i moją oponę. Paweł mógł spokojnie kontynuować jazdę przy ciśnieniu poniżej 1 atmosfery. Ja musiałem mieć co najmniej 3! Zrobiliśmy próbę i było OK.
Nawiązaliśmy także rozmowę z pewnym starszym Finem. Podróżował z żoną starym mercedesem z łódką na dachu. Chciał pomóc przy zamianie opon, ale nie było to potrzebne. Za to pogadaliśmy sobie serdecznie.
Przed snem poszliśmy z Pawłem do baru na piwo. Ja wziąłem Warkę Strong a Paweł Fantę Orange plus chipsy. Pogadaliśmy chwilę z dziewczynami i poszliśmy spać.
Jeśli szukacie uroczego miejsca do wypoczynku, powinniście pojechać właśnie tam!!!
Oceny pola namiotowego (od 1 do 6):
– teren pola i cena – 6 (31 zł w tym dwa żetony za prysznic i prąd)
– jakość toalet – 5
– obsługa – 6
– brak sklepu ale wszystko jest w barze plus przepiękne dziewczyny!!!