21 lipca 2008 r.
Tumiany – Kierzbuń – Nowe Marcinkowo – Rzeck – Biskupiec – Mrągowo.
„Lusaj lowelku, lusaj!!!” i „Demokracja – mit czy rzeczywistość?”
Śniadanie zjedliśmy w barze. Pyszna jajecznica!!! Jeszcze zrobiliśmy sobie zdjęcie z pewnym panem obok baru w promieniach słońca i ruszyliśmy do Biskupca po oponę. Po drodze stanęliśmy na chwilę i Paweł, zanim wsiadł na rower wydał proszącym głosem komendę swojemu rowerowi:
– Lusaj lowelku, lusaj!
– A co to znaczy? – zapytałem.
– Nie znasz tego dowcipu? – zapytał Paweł.
– Nie słyszałem.
– No to mogę ci powiedzieć, ale będę musiał przekląć.
– Dobra, wal – i Paweł zaczął.
– Mały Jasio stoi okrakiem na małym rowerku i prosi go, nie wymawiając przy tym litery r. Lusaj lowelku, lusaj, no plosę cię, lusaj. Przechodzi starsza sąsiadka i pyta zdziwiona. A ty, taki duży Jasio jesteś i nie mówisz er? Na to Jasiu krzyknął do niej, mocno artykułując er – Spier….aj stara kur…o, a ty lowelku lusaj…i pojechał. Śmaliśmy się jeszcze długo, długo. Od tej pory, zawsze zanim ruszyliśmy, przeważnie Paweł, jak modlitwę wypowiadał słowa „Lusaj lowelku, lusaj”.
Do Rzecka szła nam droga jak z płatka. Tam jednak dopadł nas deszcz i to całkiem spory. Zatrzymaliśmy się na przystanku i postanowiliśmy przeczekać. Czytaliśmy książki ale padać nie przestawało. Po godzinie stwierdziliśmy, że już dłużej nie czekamy i jedziemy. Ubraliśmy przeciwdeszczówki i pojechaliśmy. Tak dotarliśmy do Biskupca.
Przechodnia zapytaliśmy o sklep rowerowy i wskazał nam jeden przy drodze, którą akurat jechaliśmy. Sklep okazał się być objęty patronatem Krossa. A my wszyscy akurat jeździmy na Krossach! Po schodach na dół zeszliśmy do niedużego sklepiku i dokonaliśmy zakupu nowej opony Kenda. Przy okazji zapytaliśmy się, gdzie można w Biskupcu zjeść coś dobrego. Pan sprzedawca podpowiedział nam gdzie i zaproponował by Ania z Pawłem poszli coś zjeść a mnie w tym czasie udostępni swój mały warsztat do wymiany opony. Pomimo uprzedzenia go, że muszę wymienić i zamienić w sumie dwie opony, podtrzymał swoje zdanie. Byłem mu bardzo wdzięczny. Rowery zatem zostały przy sklepie. Gdy skończyłem, pan sprzedawca zaproponował, bym także poszedł coś zjeść a rowery mogą zostać! Tacy ludzie jeszcze się trafiają!
Właścicielowi sklepu rowerowego Krossa w Biskupcu, po schodach w dół, przy ul. Gdańskiej, bardzo serdecznie dziękujemy. Wszystkim polecamy to miejsce, a zakupiona opona przeżyła do końca wyprawy.
Doszedłem do niezłej knajpki w samym centrum, gdzie siedziała Ania z Pawłem. Gdy tylko usiadłem i zamówiłem posiłek, Ania tonem, który zapowiadał negocjacje, zapytała, że powinniśmy rozważyć dalszy dojazd do Mrągowa pociągiem. Nie chciałem się zgodzić. Broniłem się długo. Nawet chciałem ich wsadzić w pociąg i pojechać sam! Jednak gdy padło z ust Pawła słynne, zresztą moje powiedzenie, że w tej rodzinie panuje demokracja i każdy ma jeden ważny głos wiedziałem, że przegrałem. Demokracja niejedno ma imię i chcąc nie chcąc, musiałem poddać się woli większości. Złość jednak długo nie dawała za wygraną i przeszła mi tak naprawdę dopiero w pociągu. Tyle ominiętej drogi! Kiedy uda nam się ten brakujący odcinek zaliczyć? Itd….W naszej rodzinie demokracja nie jest mitem!!!
Ponieważ padało i nie zanosiło się na rychły koniec, zajechaliśmy na dworzec kolejowy sprawdzić, czy przypadkiem nie ma pociągu do Mrągowa. I był. Co prawda dopiero za ponad godzinę, ale mieliśmy co robić. Musiałem jeszcze wyregulować w rowerach hamulce u Pawła i Anki.
Zrobiliśmy zakupy i czekaliśmy na pociąg. Przyjechał piękny szynobus. Otworzyły się drzwi i… nie było miejsca by wsiąść do środka. Ludzie młodzi, ale jacyś tacy niemrawi, patrzyli na nas jak na intruzów. A my mieliśmy jeszcze trzy rowery. Już zacząłem rozmyślać jak wsiąść, ale wcześniej pojawiła się energiczna, niewysoka pani konduktor i zarządziła przemeblowanie w części szynobusa. Zaczęła wydawać polecenia pasażerom z szybkością karabinu:
– Pan te torby przesunie tu, pani musi wstać, bo tu powiesimy rowery, państwa proszę na górę i – tu zwróciła się do nas – proszę wsiadać! Tak byliśmy na nią zapatrzeni, że nie zauważyłem, że oprócz naszych rowerów, na peronie było jeszcze trzech innych, lokalnych rowerzystów. Zmieściły się wszystkie sześć rowerów! Czysta robota! W środku okazało się, że podróżni mają gdzieś innych podróżnych i nie zastanawiają się jak położyć bagaż, by nie przeszkadzał innym. Aby tylko wsiąść. A że torby trzeba wrzucić na górę, tam gdzie ich miejsce? Po co? Przecież JA JUŻ SIEDZĘ!!! A tu trafiła się pani konduktor co ich z tego letargu pobudziła…
Po drodze do Mrągowa padało jeszcze parę razy. Nawet jak wysiadaliśmy to padało. W Mrągowie wysiadło zresztą bardzo dużo ludzi.
Objuczyliśmy rowery i ruszyliśmy poszukać pola namiotowego Cezar, wypatrzonego w internecie. Pan taksówkarz wskazał pierwsze ulice. Potem poszło bardzo gładko. W sumie od dworca było to bardzo daleko, ale urzekły nas te uliczki i ścieżki rowerowe i ta okolica pola namiotowego. Postanowiliśmy zamieszkać w domku, ze względu na deszcz. Wynajęliśmy trzyosobową część drewnianego domku bez wody na zboczu, nad jeziorem Czos, niedaleko słynnego amfiteatru. Domek był dwudzielny i mieszkało w nim już czworo młodych, przesymapatycznych ludzi z Warszawy. A jednak są też i mili Warszawiacy!
Domek był zbudowany z tak cienkich ścianek, że było słychać wszystko przez ścianę. Na dodatek był wydrapany napis „Tu można podglądać sąsiadów”. Wykąpaliśmy się w nienagannym i nowoczesnym węźle sanitarnym i poszliśmy zjeść coś do baru. Potem poszliśmy do sklepu po zakupy, bo już wiedzieliśmy, że zostaniemy tam dwa dni. Było coś w tym mieście, co urzekło nas od razu, a co odkryliśmy następnego dnia.
Nie trwało długo, nim zapoznaliśmy naszych sąsiadów. Bawiliśmy się z nimi długo w noc.
Oceny pola namiotowego (od 1 do 6):
– teren pola i cena – 6 (co prawda my w domku ale pole super)
– jakość toalet – 6 (0zł)
– obsługa – 4
– sklep – 500m
Świetny dzień, tyle wrażeń 🙂 I gość ze sklepu rowerowego, też życzę sobie takich ludzi na trasie spotykać. A historia z pociągiem? Deja vu, i to niejedno. Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie