16 lipca 2013
Gdynia – Rewa – Puck – Swarzewo – Władysławowo – Chałupy – Kuźnica – Jastarnia – Jurata.
Bez żadnych oporów pojechałem rowerem do najbliższego sklepu. Po śniadanie, oczywiście.
Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy na północ.
Jechaliśmy, wykorzystując ścieżki rowerowe, których w tych okolicach jest sporo. Zatrzymywaliśmy się w urokliwych miejscach na krótkie odpoczynki
i na robienie zdjęć.
Trafiło się też takie ortograficzne cudeńko, ufundowane przez posła.
Kto znajdzie błędy ten wygrywa… satysfakcję, że jest lepiej wykształcony.
Aż dziw, że jeszcze tego nie poprawili. Chyba nikt nie zauważył.
W Pucku, na dworcu kolejowym w kasie, będąc nieco przezornymi, kupiliśmy bilety na pociąg, na jutro. Może i nie wygląda na spontaniczny wyjazd ale i w tej metodzie jest nutka szaleństwa. A jak nie dojedziemy do celu???
We Władysławowie wjechaliśmy na znaną już nam ścieżkę rowerową. Obowiązkowo w Jastarni trzeba stanąć i wejść na molo. Z małymi przerwami dojechaliśmy do Juraty. Jak zwykle stanęliśmy by poszukać noclegu. I tak trafiliśmy do pensjonatu „Pod Muszelką” przy ul. Ratibora 24. Drożyzna że hej, ale byli pierwszymi, którzy zgodzili się nas przenocować na jedną noc. I rowery stały obok pokoju. Jednakowoż bardzo przyjemne miejsce, które z pewnością polecamy. Jest tam niezwykle urokliwie.
Po cyklu spłukiwania trudów podróży, poszliśmy do knajpki na rybkę i piwo. Uroczystą kolacją zakończyliśmy nasze rowerkowanie. Jeszcze tylko zakupy na następny dzień i zwiedzanie kurortu.
Wieczorem przygotowaliśmy wszystko, włącznie z kanapkami na rano. Bo rano pakowaliśmy się do pociągu i wracaliśmy do domu.
Nasza ocena:
- pokój – 4 z plusem za świetną małą architekturę przed pokojem.
- sklep – 4
- obsługa – 4
Jedna uwaga do wpisu “Dzień 11. Gdynia – Jurata. 66 km.”