Dzień 6. Złoty Potok – Podzamcze. 36 km.

12 lipca 2007

Potok Złoty – Gorzków – Niegowa – Okupniki – Mirów – Kotowice – Góra Włodawska – Włodowice – Kromołów – Podzamcze

   Najfajniejszą osobą spotkaną w Złotym Potoku, była mama właścicielki, babcia która urzekła nas swoją pogodą ducha. Starsza pani, zarówno dziarsko zachwalała walory turystyczne okolicy, jak i sprzedawała towar w sklepie! Nie obsługiwała tylko kasy fiskalnej, i pod nieobecność córki-właścicielki zapisywała ceny ręcznie na papierze. Zaraz powróciły wspomnienia, jak to kiedyś w sklepie bywało! Oczywiście z Panią Babcią mogliśmy żartować do oporu, bo równa z niej była, i mam nadzieję że jest, babka! Po śniadaniu, Ania i Paweł zasiedli nad mapą,

Złoty Potok

bo tak naprawdę, trasa nie była jeszcze ustalona. Chciałem dojechać do Ogrodzieńca. Nie wiem dlaczego, ale ta nazwa utkwiła mi jakoś znajomo w głowie! Kusiło mnie też, nie wiem czemu Podzamcze! Nazwy kołatały mi się głowie. Kiedyś musiałem coś na ich temat słyszeć! Dosiadłem się do nich i coś tam uradziliśmy, ale nic szczegółowego. Jedno było jednak pewne. Po wczorajszym piaszczystym etapie stwierdziłem, że będziemy poruszać się drogami leśnymi i bocznymi asfaltowymi. Nasze „pancerne rumaki” grzęzły niemiłosiernie w piasku. Mój rower ważył ok. 60 kg! No to pocięliśmy asfaltem na Gorzków. Słońce paliło nas gdy tylko wyjrzało zza chmury. Jechało się przyjemnie gdy, tuż za Gorzkowem…. zobaczyliśmy pierwszą górę! Z daleka wydawało się, że jest prawie pionowa! Wrzuciłem łańcuch na najmniejszą zębatkę z przodu i drugą z największych z tyłu (1-2) i dziarsko zacząłem pedałować pod górę. Tam gdzie mieszkamy, nigdy nie korzystałem z takich przełożeń. U nas nie ma takich gór, a poza tym nie jeździłem z takim obciążeniem! Po ¼ góry, wrzuciłem 1-1. Pedałowałem prawie w miejscu, a jednak powoli piąłem się pod górę. Dojechałem na szczyt, mijając po drodze Fiata Pandę ze szczecinecką rejestracją, i zsiadłem z roweru. Ania i Paweł prowadzili rowery. Ze szczytu, moim oczom ukazał się widok pól, lasów i wzgórz, zacieniony chmurami i oświetlony przez słońce. Jeden z pierwszych widoków, który zaparł mi dech w piersiach!

Jura K-Cz 107

Zrobiłem zdjęcie i posłałem naszej koleżance z pracy. Widok całkiem był zbliżony do bieszczadzkich zakamarków! Ania, prowadząc rower pozdrowiła turystów z fiacika a oni zapytali skąd jedziemy. Ania odparła, że z Drawska Pomorskiego i turystom na twarz wdarła się mina zdziwienia. No to dołożyła:

     –  Trochę se jedziemy, nie? – podsumowała Ania i dalej pchała swój krzyż, zwany teraz rowerem.

  Dalej, nasza trasa przebiegała bez wielkich emocji. Ruiny zamku w Mirowie zaliczyliśmy bardziej zdjęciowo niż pieszo. Gdy jednak zbliżaliśmy się do Ogrodzieńca, z prawej strony mieliśmy widok na Zawiercie, a przed nami wyłonił się przepiękny widok na zamek w Podzamczu. Jeden z piękniejszych, jakie widziałem w życiu.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

    Szybko znaleźliśmy nocleg przy ulicy Szkolnej, w dużym domu, obok którego rosła przepotężna czereśnia, z czereśniami na drzewie. O tej porze był to widok co najmniej dziwny! Starsi państwo pokazali nam, gdzie jest miejsce dla rowerów i nasz pokój. Zapytałem oczywiście, czy można narwać trochę czereśni z drzewa. Okazało się, że nie miał ich kto zerwać, dlatego dostałem pozwolenie na korzystanie do woli. Ucieszyłem się! Niestety przedwcześnie.

    Tymczasem, umyliśmy się i poszliśmy do zamku. Idąc, postanowiliśmy, że jutro odpoczywamy od rowerów i jedziemy do Katowic i Chorzowa. Akurat w Katowicach trwał finał Ligi Światowej w siatkówce mężczyzn. Po cichu liczyłem, że może się nam poszczęści i wejdziemy do Spodka….

    Ruiny zamku okazały się przepiękne, w porównaniu z ruinami, które do tej pory na szlaku odwiedziliśmy. Weszliśmy do środka, na dziedziniec i na wieże, skąd rozpościerał się zapierający dech w piersiach, widok. Zaczęliśmy trzaskać zdjęcia, jak Japończycy.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

    Zjedliśmy, wracając po drodze do naszego pokoju. Oczywiście, wspiąłem się na rzeczone drzewo czereśniowe i… okazało się, że czereśnie były już mocno przejrzałe. Właściwie to były małymi czereśniowymi źródełkami fermentacji winnej. Nie nadawały się już do jedzenia, a jeszcze nie do picia. Wokół krążyło bardzo dużo os i szerszeni, o pszczołach nie wspominając. Widok zostawionych na marnację pięknych czereśni, przyprawiła mnie o złość. Trzeba było się jednak i z takim widokiem oswoić. Dobrze, że nasze okna wychodziły na inną stronę!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s