22 sierpnia 2015
Buszkowo – Łabiszyn – Brzoza – męka przez las – Solec Kujawski.
Powrót do domu rozpocząłem z dobrym humorem. Do Brzozy jechało się dobrze, pomimo sporego ruchu na szosie 254, która ma w swojej ofercie poszerzone pobocze. W Brzozie wjechałem w las. I to jest dobre słowo „wjechałem”. Bo tylko jakieś paręset metrów. Potem zaczął się piasek i o jeździe rowerem można było tylko pomarzyć. Rower pchałem tak długo, że nawet mi się znudziło! Najdziwniejsze jest to, że dobre, utwardzone drogi zawsze wiodły w poprzek!!! Proszę omijać latem odcinek między Brzozą a obwodnicą Bydgoszczy!!! Piach, piach, suchy piach…
W końcu trafiłem na jakąś twardą i dojechałem do szosy nr 10 – obwodnicy Bydgoszczy. Jechałem nią do Makowisk i w tym czasie jazda nie należała do najprzyjemniejszych, a to z powodu bardzo dużego ruchu.
Od Makowisk rozpoczął się raj dla rowerzystów. Prawie do samego Solca Kujawskiego. Albo słaby ruch, albo ścieżka rowerowa, albo cisza. Tak można pedałować przez Polskę!
Dojechawszy do Solca, posiliłem się nieco, uprzednio kupiwszy bilet do Warszawy. Na dworcu kolejowym trwała totalna przebudowa. Czynny był jeden tor. Drugi był w trakcie remontu i trwała budowa nowego peronu i nowego budynku. Niestety, mnie przypadło w udziale wsiadanie jeszcze ze starego peronu.
Nadjechał mój pociąg. Wagon dla rowerów był tuż za lokomotywą, ale o tym dowiesz się zawsze „na żywo” bo na stacji nie ma rozpiski, ani tym bardziej nikt nie wie, jak spięte są wagony. Pociąg składał się z typowych wagonów, z wejściami na końcu. No niby wszystko w porządku, ale mój wagon zatrzymał się wejściem dla rowerów akurat na… obniżeniu peronu dla przejścia służbowego!!! Już samo otwarcie drzwi było wyzwaniem. Mam ponad 180 cm wzrostu, a uwierzcie, że nie mogłem sięgnąć klamki! Wspiąłem się na schodek i otworzyłem drzwi. Odpiąłem sakwy od roweru i podrzuciłem sam rower na schodki. Oczywiście kierownica musiała się skręcić, bo w wagonie nie było pomocnika. Jakoś go wcisnąłem do przedsionka. Już schodziłem z powrotem na peron, gdy usłyszałem gwizdek konduktorki… Na plecach zjeżyły mi się włosy! Wyskoczyłem na peron jak poparzony i zacząłem wrzucać pięć sakw do wagonu, jak leci, krzycząc jednocześnie:
– Zaraz, chwila!!!
Skończyłem i rozjuszony spojrzałem na konduktorkę. Stała w otwartych drzwiach pociągu jakieś dwa wagony dalej i wyraźnie się uśmiechała.
– Nie za szybko ten gwizdek? – rzuciłem spocony ze strachu i wysiłku.
Nie było odpowiedzi. Wsiadłem do wagonu. Drugi gwizdek i za chwileczkę trzeci. Pociąg ruszył.
– No dobra – pomyślałem – Poczekam aż przyjdziesz sprawdzać bilety…
Rozlokowałem sakwy, powiesiłem rower i usiadłem. Czekałem na konduktorkę-psotnicę. Nie przyszła. Przysłała Kierownika pociągu. Zapytałem go, czy Pani konduktor często robi takie psikusy? Nie odpowiedział. Pewnie widział całą sytuację i dlatego nie usłyszałem wtedy drugiego, właśnie jego gwizdka, potwierdzającego odjazd pociągu. No to 1:0 dla Pani Konduktor. Musiała mieć niezły ubaw, kiedy dostałem nieziemskiego przyspieszenia w pakowaniu sakw do wagonu.
Jeśli ktokolwiek z Was, kiedykolwiek wysiadał z wagonu nie na peron a na torowisko, to wie o jakiej różnicy wysokości pisałem. Trudno jest wsiąść do pociągu samemu, a co dopiero z rowerem.
Zdecydowałem o przesiadce w Warszawie Centralnej. Peron jest wysoko i są pochylnie ruchome. No to zafunduje sobie luzik przy wyładowywaniu i załadowywaniu roweru. Złość mię przeszła i tylko pozostał śmiech. Noooo… takiego kolosa zmusić do pośpiechu… trzeba umieć… i mieć gwizdek! Mała rzecz, a ile śmiechu ;-))) Trzeba przyznać, że moja pierwsza złość na piasek w lesie została zastąpiona złością na Panią Konduktor. No, a jak są dwa minusy, to otrzymamy plus.
Kiedy opowiadałem tą sytuację w domu, śmiałem się co niemiara!!!
Pozdrawiam Konduktorów i do zobaczenia na szlaku.