Dzień 1. Oleszno – Wilamowo. 39 km.

9 lipca 2006

Oleszno – Ziemsko – Studnica – Podlipce – Winniki – Runowo pomorskie |=|=| Kętrzyn – lotnisko Wilamowo.

    Pierwszy etap przewidziany był na 32 km. Wyruszyliśmy godz. 0845. Droga prowadziła z Oleszna, przez Ziemsko, Studnicę, Storkowo, dalej drogą na Węgorzyno, zjazd w lewo na drogę rowerową do Podlipiec, przez Winniki i do Runowa Pomorskiego.

DSC01686
Na stację przyjechaliśmy prawie 40 minut przed czasem. Zaczęliśmy się zastanawiać gdzie będzie wagon dla rowerów? Na początku czy na końcu składu pociągu? Wbrew pozorom jest to bardzo ważne pytanie. Wyglądający z pociągu pasażerowie zawsze patrzą z zaciekawieniem jak sprawnie pójdzie załadunek rowerów objuczonych kilogramami na bagażnikach. Z kolei dla nas jest to wyzwanie, jak szybko się z tym uporamy? Poszedłem więc do kasy, aby zapytać się Pani, gdzie będzie wagon dla rowerów. Pani odpowiedziała, że nie ma pojęcia. No cóż. Minęły czasy, w których na każdej stacji był taki gość, co podnosił lizak do góry i krzyczał „Odjazd”! On(a) zawsze wiedział(a), gdzie będzie jakiś wagon. Chyba jednak ich zredukowali? Z doświadczenia na tej trasie, spodziewaliśmy się wagonu rowerowego na początku składu. I nie pomyliliśmy się.
Pociąg wjechał na stację punktualnie. Tak jak przypuszczaliśmy, nasz wagon był na początku, tuż za lokomotywą. Podbiegliśmy bardzo niewiele i rozpoczęliśmy załadunek rowerów. To był wagon z otwieranymi przyciskiem drzwiami. Po naciśnięciu otworzyły się „radośnie”. Niestety, poziom podłogi w wagonie i poziom peronu nie „współgrają” wcale! Trzeba naprawdę siły, by zapakować objuczone rowery do wagonu pod górę! Jedna praktyczna uwaga. Ktoś musi wsiąść pierwszy i podciągać rowery. Chociaż jestem „dużym” człowiekiem, uwierzcie mi, że nie jest to łatwe.
Po tym załadunku wyciągnęliśmy jeden wniosek. Przed załadunkiem, gdy nie wiadomo, gdzie będzie nasz wagon, należy odpiąć ładunek od bagażnika ale pozostawić go na rowerze. Można wtedy podbiec do właściwego wagonu, szybko zdjąć ładunek i podnieść puste rowery. Nie potrzeba wtedy silnego faceta. Najpierw rowery, potem bagaże i nikt za bardzo się nie spoci! Niestety, jako że silny ze mnie facet, załadowałem rowery z ładunkiem. Oczywiście spociłem się nieco. Ania wciągała rowery a Paweł pilnował, czy ktoś podejrzliwie nie patrzył na nasze bagaże. Cała operacja przebiegła całkiem sprawnie.
W wagonie były już cztery rowery i wcale nie wyglądały na polskie. Od razu można poznać, że jadą Niemcy! Wpiąłem rowery do wieszaków. Zabezpieczyłem zapięciami i przeniosłem sakwy i kuferki nad nasze głowy. To był wagon z siedzeniami lotniczymi. Przy siedzeniach ze stołami siedzieli Niemcy. Trochę im zazdrościłem bo mieli stolik i mogli grać w karty! Ale nie grali. Najzwyczajniej w świecie „marnowali” stolik! Jednak po kilkudziesięciu minutach stwierdziłem, że z powodu nóg stołu, brakuje im wolnego miejsca na ich człowiecze nogi! Nie mogli wyciągnąć się tak jak my! Uwierzcie mi, że dla osób powyżej 180 cm wzrostu, jest to ważne w 8 godzinnej podróży pociągiem.
Tego dnia był upał. Wszystkie okna pootwierane a i tak było gorąco. Przydała się Pawła konsola PSP. W międzyczasie przejeżdżał wózek z napojami Warsu. Pan oznajmiał co chwila „Napoje gorące i zimne. Kawa? Herbata?” Zobaczyłem ten wózek!?! Nie należę do pedantów ani nie zaliczam się do tych porządnickich, ale z tego wózka docierał do mnie widok brudu wciśniętego w rogi poszczególnych półek! Na samą myśl odechciało mi się pić. Zresztą mieliśmy swoje zapasy wody.
Niemcy wysiedli w Gdańsku Wrzeszczu. Usiedliśmy na ich miejsce do stoliczka. Oczywiście później żałowałem tego strategicznego kroku! Po jakimś czasie zabrakło mi miejsca na nogi!
W tym roku postanowiłem liczyć wszystkie bociany, które zobaczę. Jest taki przesąd, który mówi „taki będziesz miał rok, jakiego bociana zobaczysz”. Jak bocian leci, rok będzie pracowity i zabiegany. Jeśli chodzi, będzie spokojny. Jeśli siedzi w gnieździe, będzie biegł leniwie. Nie wierzę w żadne przesądy. Myślę, że są wymysłem kobiet, które nie wiedzą co mają zrobić z nadmiarem wolnego czasu i wymyślają tego typu podobne historie. Rozpoczynając podróż miałem ich policzonych coś koło 130. Powiedziałem wtedy, że jeśli doliczę do tysiąca, spłodzę potomka. Rodzina nie przyjęła tego z entuzjazmem. Szczególnie, gdy oznajmiłem, że niekoniecznie musi być to potomek wywodzący się z tego związku!
Pociąg miał 20 minutowe opóźnienie i nie ulegało dalszym zmianom. Na stacji Korsze zamienili nam lokomotywę na spalinową i pomknęliśmy dalej z zapachem spalin w powietrzu. Powoli zbliżaliśmy się do Kętrzyna. Przenieśliśmy bagaż do części wagonu z rowerami, odpiąłem rowery i wyglądaliśmy Kętrzyna. W międzyczasie lekko popadało.
Wreszcie Kętrzyn! Sprawnie wyładowaliśmy rowery i bagaże. Pociąg odjechał a my zaczęliśmy objuczać rowery. Po jakimś czasie ruszyliśmy do oddalonego o 7 km lotniska Wilamowo. Zaczynało się już ściemniać, kiedy dojechaliśmy na miejsce. Widok „pola namiotowego” przeraził naszego Pawła. Ani żywej duszy. Przywitał nas tylko ochroniarz w uniformie, który zresztą się nas spodziewał. Dzwoniliśmy wcześniej na lotnisko i uprzedziliśmy, że będziemy późno. Lotnisko było trawiaste i pełne komarów żądnych krwi. Naszej krwi!!! Ochroniarz wskazał nam miejsce i w pośpiechu, kąsani przez komary rozbiliśmy namiot. Pamiętajcie, zabierzcie ze sobą maści, kremy czy spray’e na komary!
Rzeczywistość okazała się inna od tej, prezentowanej w Internecie. Pole namiotowe to po prostu kawałek pola przy budynku, gdzie mogą spać np. amatorzy skoków spadochronowych i ciężko wbija się śledzie. Pod spodem były jakieś gruzy lub kamienie. Obok parterowy budynek, w którym są: prysznice, umywalki i toalety. Wszystko za to w kafelkach. Można podładować telefony. Cena – 10 PLN za namiot i już! Można było przespać się na łóżkach w budynku za 10 zł od osoby. Woleliśmy jednak pod namiotem. W sumie nieźle, ale nie dla naszego Pawła. Był bliski płaczu:
– A jak wyjdzie dzik z tego lasu i nas zje w nocy – prawie wychlipał.
– Nawet jeśli tu są, to boją się bardziej nas, niż my ich – uspokajałem. Niestety dzieci mają bujniejszą od naszej wyobraźnię.
Umyliśmy się i położyliśmy do namiotu. Gdy zaległa cisza, za tropikiem dało się słyszeć zajadłe bzykanie komarów. Wyczuwały nas, jednak nie mogły dostać się do środka. Odgłos naprawdę dziwny. Głowa tuż przy ścianie namiotu. Za ścianą co najmniej ze sto komarów chcących cię „wybzykać” a ty bezpieczny w środku. Jeden trzmiel dostał się nawet pomiędzy podłogę i trawę. Skrzydłami walił w plawilową podłogę namiotu, tuż pod moją głową. Musiałem go uśmiercić zdecydowanym uderzeniem pięści… za dziesiątym razem.
– Ech, Mazury – pomyślałem i zasnąłem. Zawsze zasypiam natychmiast, gdy naprawdę chce mi się spać.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s