8 sierpnia 2017
Ślad zapisu w Endomondo
Od rana było już całkiem gorąco. Zjedliśmy hotelowe śniadanie i objuczyliśmy nasze rowery. Przy wymeldowaniu poprosiłem o zniżkę, ze względu na uciążliwe dźwięki w pokoju. I taką otrzymaliśmy. Dlatego wystawiłem Mikroklimatowi dobrą opinię w Google. Za Lubaczowem, trochę trzeba było wytężyć wzrok, by znależć właściwą drogę…
Z Lubaczowa pojechaliśmy szosą na południe. Przez Opakę do Zagrobli. Tam skręciliśmy w jeszcze bardziej podrzędną szosę, ale o prawie zerowym ruchu, do Miękisza Starego. Tam stanęliśmy przy wodopoju, uzupełnić płyny. Wschodni wiatr się nasilał i czasami nam przeszkadzał.
Przejechaliśmy przez Charytany i dojechaliśmy do szosy 94, którą mieliśmy przeciąć. Niestety, za 94-órką, nasza szosa zamieniała się w piaszczystą, polną drogę. Ponieważ nie lubimy piasku, zapytaliśmy miejscową, starszą panią, także na rowerze, czy do Nienowic będzie taki piasek. Odpowiedziała bez wahania, że nie warto jechać tym piaskiem. Poradziła by jechać do Duńkowic, skręcić do Michałówki i potem do Nienowic. Zresztą ona nam pokaże. I ruszyła równo z nami. Tą 94-órką, jechaliśmy jakieś 600 metrów na zachód. Teraz wiało w plecy i prędkość była spora. A za nami, miejscowa Pani na rowerze, która dotrzymywała nam koła! Potem krzyknęła, by skręcić właśnie teraz! Nie było żadnego znaku, ale po takiej komendzie miejscowej pani, skręciliśmy. Ania jeszcze chwilę pogadała z tą kobietą. Potem, ona skręciła w swoją stronę, a my w swoją.
Zaczęło się wypłaszczać. Żadnej górki. Tylko wiatr nam trochę przeszkadzał. Największą górą okazał się być wiadukt nad autostradą A4! Byliśmy bardzo zdziwieni, że autostrada właściwie świeciła pustkami. Potem Stubienko, i w Stubnie znów wjechaliśmy na Green Velo. W Nakle w prawo i przez pola dojechaliśmy do najpiękniejszego wiszącego mostu dla pieszych i rowerzystów nad Sanem.
Trzeba jednak dodać, że rower z sakwami jest niewiele węższy od mostu. Dodatkowo, zjazd od podpory w dół, do środka koryta rzeki jest łatwy, ale podjazd od środka koryta do podpory na drugim brzegu, jest jak niezła górka! Kierownica zaczyna się kręcić na boki, a sakwy ocierać o drucianą siatkę. Dlatego łatwiej jest rower podprowadzić, co Ania uczyniła. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka i przez Niziny i Wyszatyce do Arboretum w Bolestraszycach. Rowerzyści są tam mile widziani, choć parking dla rowerów był jeszcze w budowie. Pani w kasie dała nam bezpłatne mapki z trasą po Green Velo.
Arboretum to pięknie miejsce na ukojenie nerwów. Zgromadzone okazy botaniczne pozwalają się odprężyć i zapomnieć o problemach. W stawie nawet zauważyliśmy żółwie!
Przez Buszkowice dojechaliśmy do Przemyśla. Od razu zauważyliśmy, że miasto jest bardzo podobne do Budapesztu! Może nie układem ulic i Dunajem, ale architektonicznie. Tuż pod mostem zaczęła się ścieżka rowerowa wzdłuż Sanu. Zmierzaliśmy do hotelu Accademia. Tam mieliśmy zarezerwowane miejsca dla rowerów i dla nas. Od razu hotel przypadł mi do gustu. Podjazdem wjechaliśmy pod drzwi wejściowe, a potem nasze rowery i my, zostaliśmy zaproszeni do schowka obok recepcji, do zdeponowania rowerów. Na pięknej posadzce, trzeszczały opony naszych rowerów i stukały moje zatrzaski SPD…W tym hotelu lubią rowerkowców!
Kąpiel i poszliśmy na Rynek do Cuda Wianków na posiłek. Bardzo nam smakowało. Potem chodziliśmy po mieście, zapoznając się co chwila z atrakcjami.
Dla mnie, największą były elementy Twierdzy Przemyśl. Zawsze myślałem, że jest to twierdza typu np. Kłodzko, Grudziądz. A tu zgoła coś innego! Rozsiane bunkry dookoła Przemyśla! Tak naprawdę, to rowerem trzeba by poświęcić na to co najmniej ze dwa dni. Jak nie więcej!
Z hotelowego okna na stronę Sanu, po zmroku był przepiękny widok. Zanim zasnęliśmy, rozważaliśmy nasze następne dni. Wszak jutro wjeżdżaliśmy na górskie szlaki.
Nasza ocena hotelu(od 1 do 5):
hotel – 4.
śniadanie w restauracji – 5.