12 lipca 2021 r.
Nysa – Wyszków Śląski – Kubice – Włodary – Rynarcice – Kuropas – Korfantów – Stara Jamka – Pogórze – Łącznik – Ogiernicze – Moszna – Zamek w Mosznie – Zielina – Kujawy – Strzeleczki – Dobra – Steblów – Krapkowice.
Link widokowy do przejechanej trasy.
W nocy nieźle popadało. Rankiem powrócił upał. Nawigacja Google zaproponowała nam wyjazd z Nysy ulicą Nowowiejską. No to pojechaliśmy no i władowaliśmy się w betonowe płyty, a potem w drogę polną, wysypaną żużlem i czym tam jeszcze. Do tego doszły kałuże i błoto po nocnej ulewie. Gdy dojechaliśmy do asfaltu w Wyszkowie Śląskim, musieliśmy wyczyścić sobie buty i szczęki hamulców w Ani rowerze. Od tej pory przyrzekłem sobie, że już nigdy nie zapytam map Google o rowerową drogę. A jak się później okazało, to na tej drodze Ania „złapała” małe szkiełko w oponę.
Na rondzie z drogami nr 41 i 407 jorgłem się, że nie włączyłem śladu GPS w Relive. Tak więc do śladu dodałem 6,5 km z licznika rowerowego.
Pierwszy postój zanotowaliśmy w Kubicach. Było aż nadto gorąco i parno. Tego dnia zatrzymywaliśmy się zresztą częściej niż dotychczas, zawsze szukając cienia.
Ruch aut na szosie nr 407 był niewielki. W Korfantowie stanęliśmy przy Dino uzupełnić wszelkie zapasy wody i napojów izotonicznych dla Ani. Zresztą Ania namawiała mnie od dłuższego czasu, by popijać je zamiast wody. Trwałem jednak przy swoim. W Łączniku pożegnaliśmy się z 407-ką i lokalną szosą pojechaliśmy do Ogiernicz. Po drodze stanęliśmy by zrobić między zbożami zdjęcia. To właśnie tam widok był wart uwiecznienia go na cyfrowej kliszy.

Warto też stanąć na chwilę przy nietypowym gołębniku.

I tak dojechaliśmy do żelaznego punktu w naszej wyprawie, czyli zamku w Mosznej. Niestety, trafiliśmy na remont zamku, który owinięty w rusztowania i siatki nie oddawał swojego piękna, szczególnie od południowej strony. Swoją drogą, budowanie 365-ciu okien albo komnat, 12-stu wież czy baszt, 4-ech coś tam coś tam, można spotkać w kilku zamkach, czy pałacach w Polsce. Czy to w Krzyżtoporze czy tutaj, zapiera jednak dech w piersiach, jaką fantazją albo zamysłami obdarzeni byli onegdaj możni. Niestety, podczas remontu spuszczono także wodę z przyzamkowej fontanny, co spotęgowało w nas uczucie suchości. Stanęliśmy więc na dłuższy popas w cieniu, by coś pojeść i zobaczyć. Było tak gorąco, że nasze wafelki puściły polewę i „otwinięcie” ich graniczyło z cudem. Trzeba było wylizać papierek z czekolady. A jak tak, to musisz się pomazać!!!

Gdy tak rozglądałem się to tu, to tam, miałem okazję przyjrzeć się pracom studentów, którzy centymetr po centymetrze, wydłubywali spoiny z basztowego muru. Nie byłbym sobą, gdybym nie zapytał, czy są zadowoleni z takiej pracy, a szczególnie w taki upał. Ale studentom wystarczyła chwila, by uśmiechnąć się i poszły w moim kierunku ze trzy zawadiackie odpowiedzi, typu „młody ma zawsze przechlapane” itp. Ale za to na końcu prac będzie zajefajniście.
Do Krapkowic dojechaliśmy przez… Kujawy! Zawsze fascynowały mnie nazwy miejscowości, które wpływają na wyobraźnię.

W Krapkowicach musieliśmy już stanąć gdziekolwiek na uzupełnienie cukru. Padło na żółtą bramę do wolności, czyli taka duża litera M. The gate to freedom, jak ukuliśmy kiedyś to powiedzenie z kolegami, podczas wizyty amerykanów z USA w Polsce.
Tradycyjnie zajechaliśmy na krapkowicki rynek i pojechaliśmy do miejsca naszego odpoczynku i posiłku.

To był bardzo wyczerpujący dzień, choć nasza trasa była bardzo płaska. Palące słońce jednak zabiera bardzo dużo sił.