10 sierpnia 2012 r.
Giby – Rygol – Tartak – Śluza Tartak – Gruszki – Rubcowo – Ostryńskie – Skieblewo – Lipsk.
Tego poranka do sklepu miałem bardzo blisko. Jakieś 30 metrów.
Śniadanie zjedliśmy w pokoju, bo słońce jakoś tak nie chciało do nas zajrzeć. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy, by przeciąć Puszczę Augustowską na pół, tzn. z północy na południe. W 2006 roku tą samą puszczę przejechaliśmy z zachodu na wschód, a potem nazad.
Teren w Puszczy wypłaszczył się niemożebnie.
Droga szutrowa, bardzo szeroka i prosta jak drut. Od czasu do czasu jakiś samochód ze zbieraczami runa leśnego. Zrobiło się ciepło. Po jakimś czasie stało się nawet nudno, bo nic się nie działo. No to jak nic to… zadzwonił telefon. Z pracy. No i się zaczęło dziać…
Minęliśmy nasyp nieistniejącej kolei wąskotorowej, a potem skrzyżowanie na Brożane i wjechaliśmy na Kurzyński Gościniec, który doprowadził nas do Leśniczówki i wielkiego drewnianego Krzyża, przy punkcie wysokościowym 112,62, niedaleko Rygola. To tędy przejeżdżaliśmy w 2006 roku!!! Obowiązkowo zdjęcie
i ruszyliśmy do śluzy Tartak.
Śluza w remoncie. Obok odnoga, która tymczasowo została już ładnie uregulowana. Zatrzymaliśmy się na lekkie posilenie. Zapach drożdżówki przyciągnął do nas… kaczki. 6 może 7 osobników Krzyżówek wyszło z wody i podeszło do nas, z nadzieją łatwego żeru.
No to się podzieliliśmy. Jak tylko zjedliśmy, odeszły do wody. No i zaczęło padać. Niby taki deszczyk, ale prognoza była coraz bardziej bezlitosna. Miało padać i padać.
No i jak to z prognozą pogody bywa, nagle się przejaśniło i ruszyliśmy na południe. Przez Gruszki do Rubcowa i przed Skieblewem wyjechaliśmy z Puszczy.
Wieże lipskiego kościoła widać było z bardzo, bardzo daleka.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie przed tablicą miejscowości i trochę w deszczu rozpoczęliśmy poszukiwania noclegu. W internecie znaleźliśmy jedną agroturystykę „Pod Modrzewiem”. No to pojechałem szukać. Przejechałem obok tego miejsca dwa razy i dopiero kiedy dwa domy dalej zasięgnąłem języka, skierowałem się do właściwej furtki. Były wolne miejsca i było gdzie schować rowery. Do dyspozycji jeszcze wspólna kuchnia i łazienka, ale poza nami nikogo nie było. Starsi, bardzo mili państwo opowiedzieli nam o tutejszych atrakcjach. No to poszliśmy w miasto. Najpierw coś zjeść do baru Alibi. Po drodze przepiękny kościół. Jak się okazało, został zbudowany przed II wojną światową. Stąd taki ładny. Potem do Muzeum lipskiej pisanki, ale było zamknięte. No to pokręciliśmy się po mieście. Od razu można zauważyć, że ktoś mądry, kazał budować to miasto w prostokątnych i kwadratowych placach, a wszystkie ulice krzyżowały się prostopadle. Jak w starożytnym Rzymie albo w Nowym Jorku! Takie poukładane miasto od razu jawi się nam przyjaźniej. No i zaczęło padać. Schowaliśmy do Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury, bo był otwarty. Trwały przygotowania do wesela i sala była już wstępnie przystrojona. Przestało padać. Pomknęliśmy więc do naszego lokum i wieczór spędziliśmy przy telewizorku.