12 lipca 2018 r.
Łęknica- Bad Muskau – Köbeln – Pusack – Zelz – Forst (Lausitz) – Grießen – Groß Gastrose – Gubin
Link widokowy do przejechanej trasy.
Polska z góry – Park Mużakowski (seria 3, odc. 4) – warto obejrzeć piękne widoki.
Padało od samego rana. Na szczęście śniadanie czekało na nas jedno piętro niżej. Jedliśmy co chcieliśmy i było smaczne.
Łudziliśmy się, że może przestanie padać. Prognoza mówiła, że będzie tak do godz. 1300. Co prawda, nie była to ulewa, ale dłuższa jazda w taki deszcz zawsze dawała poczucie niezadowolenia. Było za to coś, co od razu zauważyliśmy. Będzie nam wiało w plecy. I to całkiem zdrowo!!!
Ruszyliśmy więc, nie zważając na deszcz, choć zwlekaliśmy dość długo. Minęliśmy piękny bazar, urządzony specjalnie dla Niemców, gdzie napisy CIGARETEN wyraźnie wciskały się swoją natarczywością w oczy. Wszystko, ale to wszystko, było przygotowane dla Niemców. Nawet ceny były w Euro!
Naszym pierwszym celem był Zamek i Park Mużakowski.
Najpierw zajechaliśmy do informacji turystycznej. Pani, która mówiła po angielsku rozmawiała przez telefon, a druga starsza, mówiła tylko po niemiecku i nie mogliśmy się dogadać. Czekając na zakończenie rozmowy telefonicznej, przeczytałem wszystkie przewodniki. Niektóre były w języku polskim. Rozważałem nawet zakup takiego z cała trasą Odra-Nysa, który był zalaminowany i odporny na deszcz. W końcu przyszła i moja kolej. Dowiedziałem się, że po alejkach można jeździć na rowerze. Dojechaliśmy do zamkowego podjazdu. Widok jest tak przepiękny, że zapiera dech w piersiach. Szkoda, że siąpił deszcz i kolory były trochę przytłumione. Ruszyliśmy do folwarku, a potem ścieżką żwirową, co rusz mijając dorożki i powozy konne. Moją uwagę zwrócił fakt, że majątek ten został założony po obu stronach Nysy Łużyckiej, połączony mostami.
Jest pięknie wmodelowany w naturalny teren. Jednak po II wojnie mosty musiały być zniszczone. Potem zapewne odbudowane. Nie wyobrażam sobie dzisiaj, że kiedyś mógłbym zwiedzić tylko polską część Parku Mużakowskiego!
Wyjeżdżając z parku, lunął na nas deszcz, w ulewie najczystszej postaci. Nie było rady i przeczekaliśmy pod drzewami. Ruszyliśmy, gdy zelżało.
Na jednym z rozstajów, dojechaliśmy do pary Niemców. On miał chyba ze dwa metry wzrostu a ona lekko 180 cm. Z tym, że to właśnie Ona miała na rowerze więcej niż On, z namiotem włącznie. Nie za bardzo wiedziałem, czy jechać w prawo czy w lewo. Ponieważ nie wiedziałem za bardzo jak po niemiecku wypowiada się Świnoujście, zapytałem, wskazując jednocześnie kierunek:
– Usedom?
– Ja – odparł Niemiec.
– Danke – i uśmiechnąłem się najszerzej jak umiałem. Z punktu wyjechaliśmy pierwsi.
Po jakimś czasie dojechaliśmy do Forst (po naszemu Barszcz). I wtedy przestało padać. Byliśmy jednak nieco zziębnięci. Postanowiliśmy zajechać na gorącą herbatę. Na chybił-trafił, stanęliśmy przy kawiarni gdzie było mnóstwo rowerów.
Z zamówieniem herbaty z cytryną i ciasta, które okazało się równie pyszne jak w Zittau, nie było żadnego problemu. Chwilę potem dojechała para, którą spotkaliśmy na rozstaju. Zapytałem po angielsku dokąd jadą. Okazało się, że do Usedom. Dopiero wtedy powiedziałem, że my do Świnoujścia. Po krótkiej rozmowie, życzyliśmy sobie powodzenia.
Siedzieliśmy na zewnątrz. Zobaczyliśmy jakąś rowerową wycieczkę. 6 osób płci mieszanej w wieku 50-60 lat. Rozmawiali po niemiecku i wyglądało, jakby dopiero co rozpoczęli podróż. Utwierdziłem się w tym przekonaniu, gdy brodaty facet włożył rękę do kieszeni, wyciągnął z niej hotelowy klucz od pokoju i na jego obliczu wyrysowało się zdębienie. Zaczął coś mówić po niemiecku i domyślałem się, że nie był zadowolony. Okazało się , że znam niemieckie przekleństwa! Przejaśniło się na dobre, a nam w środku zrobiło się cieplej po gorącej herbacie. Ruszyliśmy.
Po drodze minęliśmy któryś z kolei, nieczynny most kolejowy. Kiedyś jeździły po nich pociągi. Teraz, zardzewiałe i bez torów, a czasami tylko same filary. Jeden z tych mostów przypomniał mi sytuację z podróży z moim ojcem. Wtedy chcieliśmy dojechać do Gubina, ale pociąg skończył bieg w Gubinku i dalej musieliśmy drałować na pieszo. Wtedy nie wiedziałem dlaczego. Teraz zobaczyłem, że linia biegła prze Nysę do Guben co oznaczało, że wtedy skazani byliśmy na marsz.
Gdy wjechaliśmy do Gubina, spotkaliśmy starszą parę z Zittau. Robili sobie zdjęcia po polskiej stronie. My parliśmy do naszego pensjonatu, gdyż albowiem, chmury ciężkie szły w naszym kierunku. Nie zdążyliśmy dojechać suchą nogą. Jakieś 400 m przed pensjonatem rozpadało się na dobre. Nam już jednak było wszystko jedno. Pokój w pensjonacie wynagrodził nam wszystko. Było odlotowo!!!
Na posiłek szliśmy w deszczu. Nie było daleko. W bistro było bardzo dobre jedzenie. Tradycyjnie, zabukowaliśmy następny nocleg. Wypadło na Słubice. Według prognozy, od teraz miało nam towarzyszyć już tylko słońce. Niestety, odwrócił się wiatr i jak to rowerzyście, miało nam wiać w r… w m… w twarz.
Jedna uwaga do wpisu “Dzień 5. Łęknica – Gubin. 70 km.”