5 sierpnia 2017
Ślad zapisu w Endomondo.
Śniadanie w cenie pobytu powitało nas szwedzkim stołem. Niby fajnie, ale o pomidora, którego zasób został wyczerpany, musiałem poprosić. Obsługa była jakaś niemrawa, a pomiędzy śniadaniowcami trwała wyraźna walka o składniki śniadania! Co rusz, wracał któryś z wyraźnym zadowoleniem na ustach, że udało mu się upolować to, co chciał. A dziewczyny z obsługi nie zauważały, że coś się skończyło. Słowem, pomidora nie spróbowałem, a potas jednak jest dla mnie ważny.
Objuczenie rowerów trwało bardzo krótko, ze względu na wyjście z pokoju bezpośrednio na taras. Ledwo skończyliśmy załadunek, a już byłem mokry. Upał od samego rana! W kulminacji zapowiadali 30 stopni.
Wyjazd po Green Velo ze Zwierzyńca był lekko utrudniony. Znaczki gdzieś pouciekały. Dopiero potem się poprawiło. Po drodze mnóstwo rowerzystów no i oczywiście Konie Polskie. Tym razem (parę lat temu spotkaliśmy je koło stawów) koniki powitały nas w zagrodzie we Floriance. A po drodze leśnicy zapraszali nas do leśniczówki na placki ziemniaczane. Jako, że byliśmy tuz po śniadaniu, odmówiliśmy. Szlak wiódł twardym szutrem do Starego Górecka, potem już asfaltami do Józefowa – rowerowej stolicy Roztocza. Rzeczywiście ruch rowerowy spory, choć w takim upale raczej mniej było chętnych na rowerowanie.
Przez Hamernię dojechaliśmy do Oseredka. Tam wstąpiliśmy do Muzeum Pożarnictwa. Trzeba przyznać, że ekspozycja ciekawie ustawiona, ale najfajniejszy był św. Florian z kawałków rynien! W Suścu zajechaliśmy do Sosnowego Zacisza, na mały posiłek. Niestety, to był bardzo zły wybór tego dnia. W barze mnóstwo ludzi, a do tego kolonia dzieci, czekająca na wejście na stołówkę, na obiad. Niesamowity wręcz hałas przekrzykiwała jedynie opiekunka tych dzieci. Jakiś starszy facet na parkingu, ochładzał się w aucie przy włączonym silniku. Usiedliśmy więc dalej, między drzewami, ale posiłku musieliśmy wypatrywać sami, bo obsługa nie radziła sobie z dostarczaniem zamówień. Ilość gości wyraźnie ich przerastała. Sam posiłek był dobry.
Nie udało się nam znaleźć noclegu w Narolu. Na pewno z powodu wesela w tamtejszym pałacu. Znaleźliśmy za to w Dębinach, w Agroturystyce u Kossaków. Właściciel poinformował nas, że na miejscu ma sklep, ale rano (niedziela) nie będzie chleba. Potrzebne zakupy zrobiliśmy więc w Narolu.
U Kossaków przywitał nas sołtys – właściciel. Do wyboru mieliśmy trzy pokoje. Wykąpaliśmy się i zasiedliśmy w ogródku, w altance na piwo. Po chwili wywiązała się rozmowa z właścicielami. Tak, o życiu. Rozmawialiśmy dość długo, co rusz dobierając piwo ze sklepu. W ogrodzie siedziało się naprawdę przyjemnie. W pokoju za to pogryzły mnie komary. Tak, na pamiątkę.
Nasza ocena (od 1 do 5):
agroturystyka – 4.
sklep – 5.