19 lipca 2004 r.
Oleszno – Mielenko Drawskie – Jankowo – Kumki – Zbrojewo – Bonin – Łobez – Łobżany – Prusinowo – Poradz – Bełczna – Starogard – Stara Dobrzyca.
Paweł, po swojej pierwszej komunii, kupił sobie rower. Jego pierwszy rower do jazdy terenowej miał 18 przełożeń i był amortyzowany z przodu i z tyłu. Paweł z rowerem byli zatem dobrym kandydatem do naszych rowerowych wypraw. Po dość krótkich namowach zgodził się z nami pojechać tym rowerem pod namiot, na parę dni do Mrzeżyna. Zanim pojechaliśmy, dokonałem rozeznania terenowego, jak dojechać do Łobza bokiem, czyli z pominięciem ruchliwej drogi z Drawska. I znalazłem. Załadowaliśmy się w sakwy. Spakowaliśmy namiot i w drogę. Nasza pierwsza, rodzinna wyprawa rowerowa. I to nad morze! Paweł nie narzekał i starał się jechać cały czas pierwszy. Nie dawał się wyprzedzić choć czasem trudno było mu utrzymać żółtą koszulkę. Robiliśmy sobie przerwy po każdej godzinie pedałowania.
W Łobzie dopadł nas upał niemiłosierny. Musieliśmy stanąć na dłużej. Dla ochłody i odpoczynku zarazem, po sklepach pochodziliśmy nieco.
Od Łobza do Prusinowa zmęczyliśmy się bardzo. Dlatego w Poradzu rzuciliśmy się na trawę, by znowu odpocząć. Po odpoczynku ruszyliśmy już asfaltem. Na tej szosie ruch był mały. Przyjęliśmy, że Ania jedzie pierwsza, za nią Paweł i po 10 m przerwy – ja. Gdyby coś było nie tak, ja krzyczę i oni od razu jadą na pobocze, bez oglądania się. Na szczęście, obyło się bez takich sytuacji.
W Starej Dobrzycy, pole namiotowe zostało wytrasowane na zboczu ładnego jeziora Dobrzyca, z bardzo orzeźwiającą wodą. Niestety stan sanitariatów nie odbiegał znacząco od warunków poligonowych. Drewniana sławojka i wystający z ziemi kran z zimną wodą, to było wszystko. Więc po rozbiciu obozowiska, poszliśmy się wykąpać do jeziora.
Potem przyjechało czworo małolatów jakimś zdezelowanym mercedesem i rozbili swój namiot o jedno piętro wyżej. Do późnej nocy „rządzili” na polu namiotowym. Biegali do jeziora, oczywiście zahaczając o nasze linki, co jakiś czas i na 100% pili jakiś alkohol. O 2-giej w nocy Ania stwierdziła, że już dłużej w tym hałasie nie wytrzyma. Przekonałem ją, że za chwilę zabraknie im sił i panienki przestaną piszczeć, a chłopcy drzeć ryja. Mnie takie zjawiska nie przeszkadzały we śnie. Obyło się bez interwencji.
Jakież było moje zdziwienie, gdy o 7-mej rano, jeden z nich odezwał się głośno:
– Wstawać kur…! Noc jest od spania!
No i wybudził ich i Anię, po czym całą czwórką przebiegli z krzykiem radości w gębach, obok naszego namiotu, i wskoczyli do wody. Panienki znowu piszczały, a chłopcy rechotali…
Nie pamiętam kto to z nas podsumował: Dzikie pole – dzicy ludzie.