Dzień 2. Zgorzelec – Gryfów Śląski. 45 km.

6 lipca 2021r.

Zgorzelec – Łagów – Jerzmanki – Gozdanin – Rudzica – Zaręba Górna – Lubań – Kościelnik – Olszyna Dolna – Olszyna – Nowa Świdnica – Gryfów Śląski.


Link widokowy do przejechanej trasy.

Link do śladu gpx tutaj.


     Już nie spałem gdy otworzyła oczy.

– Cześć moja żono i zapraszam w podróż poślubną… – I tu celowo zostawiłem w głosie trzy kropki – Taką, jakby rowerową. Ania zaśmiała się. Złożyliśmy sobie życzenia w trzydziestą rocznicę ślubu i poszliśmy na śniadanie z dodatkiem ciepłego słońca. Obiecałem, że ze względu na rocznicę, nie będzie dzisiaj ciężko. Miało być płasko… w miarę.

    Objuczyliśmy rowery, ostatnie zdjęcie, kaski na czachy i w drogę. Żadnych ruchliwych tras. No i urzekły nas od razu te dolnośląskie szosy. Ładny asfalt, bardzo mały ruch i przepiękne widoki. Właściwie to chcieliśmy zatrzymywać się co chwilę i robić zdjęcia.

Pałac Łagów.

W Lubaniu zatrzymaliśmy się w parku, przy wieży Brackiej. Parkowe drzewa dały nam wystarczającego cienia do odpoczynku. Wybrałem ławeczkę naprzeciw zajętej przez trzy starsze panie.

– Dzień dobry – przywitałem się z paniami, odpinając kask. Jednak z ich strony nie było żadnego odzewu.

– Dzień dobry – powtórzyłem patrząc ze świdrem w oczach w ich stronę. Dalej nic. Nie rozmawiały, ale szklanymi oczami patrzyły przed siebie. – Chyba przygłuche – stwierdziłem i spojrzałem w stronę Ani, szukając potwierdzenia w jej wzroku.

Poszedłem po czereśnie, usiadłem na ławeczce i zacząłem przyglądać się paniom. Ania w tym czasie poszła do apteki. Panie plotkowały ile wlezie i wcale do siebie nie krzyczały.

– Więc jednak nie są niedosłyszące – pomyślałem, i na moje słuszne domysły zobaczyłem przechodzącego starszego pana, który również powiedział do nich dzień dobry. Nie doczekał się odpowiedzi. Za to, gdy je minął, te zaczęły o nim plotkować, jaki to on niedobry jest i był!

– Aha! – tylko do uznanych w kręgu osób się odzywają, pomyślałem. Na potwierdzenie moich domysłów, przechodził inny pan. Przywitał się i one mu odpowiedziały. A więc jednak! Miejscowa śmietanka w akcji!

Wróciła Ania. Spałaszowałem czereśnie do końca i dosiedliśmy rumaki.

Od dawna miałem obserwację, którą można scharakteryzować różnicę między ludźmi ze wschodu i zachodu Polski. Gdy na zachodzie zapukasz do drzwi, to uchylą je na łańcuszku albo tylko na szerokość głowy. Na wschodzie, nie zdążysz zapukać do drzwi, bo gospodarz stoi przed bramą i pyta w czym może pomóc. Ot spostrzeżenie takie moje.

W Kościelniku musieliśmy bardzo uważać, by nie przegapić zjazdu na kładkę pieszo-rowerową nad Kwisą. Zjazd taki słabo oznaczony ale punktem charakterystycznym jest budynek szkoły.

Kościelnik, kładka nad Kwisą.

Jechało się bardzo przyjemnie do czasu, aż słońce zaczęło nam odbierać siły. W Olszynie więc zatrzymaliśmy się u wodopoju (dyskont spożywczy) i zaczęliśmy się nawadniać.

Za Olszyną podjechaliśmy pod zacną górę, ale za to wąziutka szosa wiodła w cieniu drzew. Nielichy podjazd zakończył się pięknym widokiem na pola jeszcze niedojrzałej pszenicy, a po drugiej stronie pięknym widokiem na góry.

Gryfów Śląski przywitał nas zjazdem do samego centrum i ratusza, położonego w samym centrum starego miasta. Tam zatrzymaliśmy się pod parasolami, w cieniu by spałaszować pożywną zupę. Jedząc wypatrywałem, czy nie nadleci legendarny Gryf i zmuszonym będę odstawić zupę i stoczyć z nim bój.

Może to właśnie ten niepokój spowodował, że ani smakowało, ani nie najadłem się akurat. No to zrobiliśmy zakupy na wieczór i na następny poranek i popedałowaliśmy do naszego nocnego lokum.

Pensjonat był bardzo urokliwy, wręcz bajkowy. Nasz pokój niestety nieco nas z tej bajki zabrał brutalnie w rzeczywistość, ale powiedzmy szczerze, w gorszych warunkach w naszym rowerowym życiu, przyszło nam spać.

– Jedną noc tu wytrzymam, ale gdybym miała tu spędzić tydzień, to  bym warczała – Ania podsumowała krótko i jak zwykle celnie. Najważniejsze, że było gdzie pospacerować i miło spędzić czas na werandzie. I zdecydowanie było to miejsce przyjazne rowerzystom.

– Aniu – rzekłem mocno zniżając i spowalniając mój głos – dzisiaj nasza noc poślubna…

– No to będziemy rozpakowywać prezenty – odpowiedziała z przekorem i uśmiechem na twarzy.

– Rzeczywiście – potwierdziłem z uśmiechem na ustach – zamiast wtedy zacząć noc, powiedzmy od typowej konsumpcji, rozpakowałaś wszystkie prezenty!

– Nie pamiętam – ucięła Ania.

– Ale ja pamiętam. No i zaczęliśmy wspominać wydarzenia sprzed 30 lat, a żaby z pobliskich stawów prześcigały się w śpiewie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s