18 sierpnia 2019 r.
Jasło – Wolica – Czeluśnica – Tarnowiec – Potakówka – Jedlicze – Dobieszyn – Krosno.
Link widokowy do przejechanej trasy.
Opuszczaliśmy hotel nie spiesząc się zbytnio. Raz, że była niedziela, a dwa, że śniadanie w restauracji „U Schabińskiej” serwowało śniadania od rana dla kolonii. Toteż tempo wyprowadzki i objuczania rowerów było bardzo powolne. Na szczęście nie było upału. Pogoda była pięknie rowerowa!
Nie warto opisywać, jakie było śniadanie. Po prostu było. Dla nas rowerzystów, najważniejszy posiłek dnia i z doświadczenia wiedzieliśmy, że pominięcie lub zjedzenie go po rozpoczęciu pedałowania, miało opłakane skutki pod koniec dnia.
Ruszyliśmy w najkrótszy etap naszej wyprawy. Do pokonania było około 30 km. Ot, taka niedzielna przejażdżka.
W Czeluśnicy stanęliśmy na szczycie wzgórza. Rozpościerarał się stamtąd wspaniały widok, aż po Jasło.
Z kolei w Tarnowcu zobaczyliśmy przed nami spore wzgórze z kościołem na szczycie. Szosa nie biegła jakoś prosto tam lecz w bok, ale jak znaliśmy życie, na pewno w odpowiednim momencie skręci właśnie tam. I tak było! Czekał nas spory i długi podjazd do centrum Tarnowca. Minęliśmy przydrożną kapliczkę, a potem po prawej stronie zobaczyłem wystający krzywo na poboczu kamienny prostopadłościan. Ni to pozostałość po osadzeniu drewnianego słupa, ni to rzymski kamień milowy. Jak się okazało, był to pomnik upamiętniający przejazd cesarza Austrii Franciszka.
Kościół nie był wybudowany w najwyższym punkcie. Jeszcze wyżej był cmentarz, urząd gminy, a szczyt wzgórza, z którego Ania zrobiła zdjęcia był już za Tarnowcem. Ta góra kosztowała nas sporo energii.
Przed Jedliczami dogoniliśmy pojedynczego kolarza w obcisłym. Coś za wolno jechał, jakby się czaił, ale ubrany był na sportowo. Chwilę potem zobaczyliśmy jeszcze dwóch, a potem czwórkę. Dotarło do nas, że rozgrzewali się przed wyścigiem. No to stanęliśmy i wyciągnęliśmy nasze drożdżówki. Przed nami co chwilę przejeżdżali kolarze. Samotni, dwójkami, a nawet całe drużyny w jednakowych trykotach. Rozgrzewali się do wyścigu szlakiem uzdrowisk podkarpackich. Start przewidziany był na godz. 1200 i kolarze mieli dwukrotnie okrążać Jedlicze. Toteż postanowiliśmy wyjechać przed startem, by nie mieć problemów. Odjechaliśmy w ostatniej chwili, odprowadzani wzrokiem policjantów i stewardów, blokujących boczne drogi.
Minęliśmy Dobieszyn i wjechaliśmy do Krosna, od strony huty szkła. Zanim dojechaliśmy na rynek, stanęliśmy na popas w kuchni domowej, gdzie zjedliśmy lekuchny, acz pyszny posiłek. Potem zatrzymywaliśmy się w ciekawych miejscach. Stanąłem także obok pomnika Roberta Wojciecha Portiusa, który był Szkotem! A dlaczego osiadł w Polsce i co wspólnego miał z Węgrami? Ech, kobiety…
Niestety, nie udało się nam dostać biletów na niedzielne zwiedzanie huty szkła, ale mieliśmy inną niespodziankę. Oto przed oknami naszego miejsca noclegowego w rynku, zaczęto stawiać scenę. Parę godzin później, weszły na nią orkiestry dęte i zaczęła się uczta dla ucha. Podobnie jak w Zielonej Górze! A pod koniec dnia, scena wypełniła się dźwiękami jazzu. Część koncertu słuchaliśmy pod parasolami, część na ławeczkach przed sceną, a resztę z okien naszego noclegu. Był odjazd!!!