Dzień 8. Lidzbark Warmiński – Romankowo. 52 km.

14 lipca 2010 r.

Lidzbark Warmiński – Koniewo Osada – Koniewo – Kotowo – Budniki – Rodnowo – Tolko – Spytajny – Bartoszyce – Wiatrak – Wirwilty – Szylina Wielka – Rusajny – Smolanka – Sępopol – Romankowo.

Panie listonoszu! Dzięki!
By się przedrzeć do Rodnowa
Cierpieliśmy niezłe męki.
A niech Pana bodnie krowa!!!

           Śniadanie zakupione w sklepach, zjedliśmy w pokoju. Wymeldowaliśmy się i okulbaczyliśmy nasze rowery. Plan był taki, żeby pojechać trochę wzdłuż Łyny. W drodze do Koniewa można zobaczyć jeden z ładniejszych krajobrazów. Lekko z górki i lekko pod górkę. Minęliśmy Budniki i dojechaliśmy do Kotowa. Tam słychać było wyraźnie szum spiętrzonej wody na Łynie. Pojechałem zobaczyć. Od strony elektrowni wodnej, po drugiej stronie rzeki, brzeg był płaski. Natomiast przeciwny brzeg, niesamowicie wysoki. I o dziwo, pasły się tam krowy. Dopiero, jak przyjrzeć się bliżej, można zobaczyć małe trawersy, zapewne wydeptane przez krowy, którymi schodziły na dół i wchodziły pod górę. Taki mały, fajny obrazek, z piętrowo rozlokowanymi krowami na zboczu.

DSC07840

    Wróciłem do Ani i Pawła. Podjazd pod górę rzeczywiście był spory. W międzyczasie, Ania wypytała napotkanego listonosza, czy droga z Kotowa do Rodnowa jest OK? Potwierdził. No to pojechaliśmy. I co!?! Gdzieś po kilometrze, droga nagle(!!!) zarosła trawą i ostami po pachy! Ty LISTONOSZU jeden!!! Żeby Ci się tak urwał pasek od torby!!!

    W prawo była inna droga, nawet uczęszczana. Pojechałem więc samotnie na rekonesans i dojechałem do domostwa, przy którym droga się kończyła. Wróciłem więc i zaczęliśmy się przedzierać przez zarośniętą drogę. Po dobrym kilometrze przepychania naszych dyliżansów dotarliśmy do zabudowań gospodarskich i od tego miejsca znowu dało się normalnie jechać drogą. Z metra na metr coraz lepsza droga. Tak dojechaliśmy do Rodnowa. Zaraz poszły zakupy węglowodanów i wody w sklepie.

           Teraz już asfaltem dojechaliśmy do Tolka. Swoją drogą, skąd taka nazwa? W międzyczasie, w Ani rowerze, poluzowała się nakrętka mocująca korbę pedału do suportu, do której nie miałem klucza imbusowego. Takiego dużego rozmiaru nie zabierałem ze sobą nigdy. No to trzeba było kontynuować jazdę, aż do najbliższego zakładu mechanicznego. Szukając mech-dziupli, najechały nas deszczowe chmury. Zanim nas jednak zmoczyło, schowaliśmy się pod daszkiem, przy sklepie w Spytajnach.

            Po deszczu wyszło znowu słońce i wróciliśmy na szlak. Przy wjeździe do Bartoszyc, zajechaliśmy do pierwszego napotkanego warsztatu samochodowego. Patrzyli na nas trochę podejrzliwie. Gdy wyłuszczyłem o jaki klucz imbusowy mi chodzi, mechanior zniknął gdzieś w czeluści warsztatu. Po chwili wyszedł szef i… zapytał o co chodzi. Wyłuszczyłem po raz drugi, po czym zniknął w czeluści warsztatu. Chyba ich tam coś wciągało… Wrócił tak coś po dwóch minutach z walizką pełną kluczy. Udało się znaleźć ten jeden. Dokręciliśmy i podziękowaliśmy.

         Bartoszyce przywitały nas ładną ścieżką rowerową. Zaczęliśmy rozglądać się za miejscem do zjedzenia czegoś. Trafiliśmy do samego centrum i na głównym deptaku spotkaliśmy panią z… Toporzyn. Tym razem rozmawialiśmy tylko chwilę. Pożegnaliśmy się znów z uśmiechem i poszliśmy do fontann, pstryknąć sobie parę zdjęć. Potem poszliśmy do „Grubego Benka” i tam naładowaliśmy baterie. Oczywiście nie oparłem się i kupiłem sobie trochę czereśni, by popluć pestkami, a Ania z Pawłem zrobili zakupy na wieczorne, ewentualne ognisko.

DSC07846DSC07843

          Drogą asfaltową przez Wykwity i Smolankę dojechaliśmy do Sępopola, z którego wieżę kościoła widać było od bardzo dawna. No to weszliśmy do środka. Potężny kościół, ale miejscowość nie za bardzo. Kolejna spuścizna historyczna, którą warto zobaczyć. No i była na bocianim szlaku.

            Skąd te zainteresowanie bocianami? Ano, parę lat temu, obwieściłem Ani, że jeżeli w danym roku kalendarzowym doliczę do 1000 bocianów na żywo, spłodzę potomka. Ania oczywiście protestowała. Jednak zapewniłem ją solennie, że przecież nie musi brać udziału w tym procederze 😉😉😉. Muszę przyznać, że w poprzednich latach doliczałem się do około 500 bocianów. Teraz jednak sytuacja była zgoła inna. Za Sępopolem doliczyłem się 550-tego bociana. Z dnia na dzień robiło się ciekawiej.

         Dokupiliśmy jeszcze trochę prowiantu i skierowaliśmy się do Romankowa, gdzie mieliśmy umówiony nocleg w Siedlisku pod Dębami. Nie dojechaliśmy jeszcze do tablicy z nazwą miejscowości, gdy kierowany jakimś przeczuciem, postanowiłem zapytać w najbliższym zabudowaniu gdzie to jest. Okazało się, że po przeciwnej stronie drogi. Gdybyśmy pojechali do Romankowa, musielibyśmy się nieźle cofać.

          Siedlisko pod Dębami od razu okazało się przytulnym miejscem. Dodatkowo bardzo fajni właściciele i jeszcze fajniejsze dzieci, które zachęcały nas do kąpieli w ich własnym jezioreczku. Po toalecie, kolacji w specjalnie do tego zbudowanym domku z paleniskiem i długą wieczorną rozmową z gospodynią, poszliśmy spać.

DSC07867

2 uwagi do wpisu “Dzień 8. Lidzbark Warmiński – Romankowo. 52 km.

  1. Na tej Warmii widzę różnie się rowerzystom układa 🙂 Nasza pierwsza wyprawa, 2002 rok. Czego my tam nie doświadczaliśmy. Zajechaliśmy też właśnie do Lidzbarka Warmińskiego. Świetny zamek. Potem przez miasto goniło nas dwóch bandziorów.
    Spaliśmy wtedy w schronisku w bramie miejskiej. Już chyba jak Państwo byliście, to było nieczynne. Kiedyś czytałem, że sprzedano w prywatne ręce i stoi zaniedbane.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s