18 lipca 2018 r.
Link widokowy do przejechanej trasy.
Polska z góry – Świnoujście (seria 2, odc. 8) – niesamowite widoki.
Szczecin – Mierzyn – Dołuje – Lubieszyn – Bismark – Blankensee – Pampow – Grünhof – Galsshütte – Hintersee – Ludwigshof – Rieth – Warsin – Bellin – Ueckermünde – Grambin – Mönkebunde – Leopoldshagen – Bugewitz – Kamp – Karnin – Usedom – Paske – Stolpe – Dargen – Bossin – Neverov – Garz – Świnoujście.
Tego dnia czekał nas najdłuższy w historii wspólnych wyjazdów etap. Mapa Google pokazywała 116 km, ale wiedzieliśmy, że w praktyce zawsze jest więcej.
Zarówno prognoza jak i poranek powitał nas padającym deszczem. Nauczeni doświadczeniem, że czekanie na poprawę pogody nigdy nie przychodziło w porę, postanowiliśmy ruszyć mimo deszczu. Tylko prognoza dawała nam nadzieję…
Od Szczecina do granicy państwa nie jechało się nam miło. Brakowało ścieżki rowerowej, zacinał deszcz i ruch samochodowy był spory. Samochody wyprzedzały nas „na lakier”. Jakby było mało, brakowało mi pozytywnego nastawienia i to odbierało siły. Na granicy zatrzymałem się, gdyż miałem nieodparte wrażenie, że uciekło mi powietrze z tylnego koła. Sprawdziłem. Wszystko było w porządku. Potwierdziło się po raz kolejny, że jak głowa dobrze nie „podaje” to pomimo wystarczającej mocy niewiele da się zrobić. Teraz musiałem się poddać się sztuce motywacji. Jak na zbawienie, czekałem na chwilę kiedy wjedziemy na ścieżkę rowerową. Ta nie pojawiła się, ale od miejscowości Bismark skręciliśmy na północ, w bardzo mało, wręcz pustą szosę asfaltową. Od tego momentu deszcz zaczynał słabnąć, tylko wiatr pozostawał niezmienny, mocny i w twarz.
Przestało padać o godz. 1030, ale ciągle skapywało z drzew. A ścieżka rowerowa biegła właśnie przez las.
Potem pojawiły się wąskie szosy asfaltowe, oznaczone także jako ścieżki rowerowe. Takie o szerokości na jeden samochód. I tutaj ciekawe spostrzeżenie. Kiedy z naprzeciwka zbliżał się samochód i z daleka zjeżdżał na utwardzone pobocze, dając nam bezpieczny przejazd, wiedzieliśmy, że za kierownicą siedział Niemiec. A kiedy samochód nie zjeżdżał i nas spychał na pobocze, auto miało polskie numery rejestracyjne. Czy coś można dodać?
Zanim dojechaliśmy do zalewu szczecińskiego, skończyły się asfaltowe ścieżki. Były za to szutrowe, po nasypach kolejowych i głównie przez las. Od miejscowości Hintersee była nawet gorsza niż w większość w Polsce. Szczególnie, że było po deszczu. I choć obok znajdowało się osuszone jezioro Ahlbecker Seegrund, nadmiar wody w piasku utrudniał nam przejazd.
Gdy dojechaliśmy do Rieth i z daleka zobaczyliśmy Nowe Warpno, zrobiło się nam raźniej, a i ścieżka, choć miała momenty ułożone z betonowych płyt, nie psuła nam humoru.
Wiedzieliśmy, że w Ueckermünde staniemy na posiłek. Na długo przed, wjechaliśmy na piękną promenadę rowerową, która doprowadziła nas do samej plaży i gastronomicznych „wzmacniaczy” sił. Niby wszystko proste, ale gdy stanęliśmy przed menu, nie wiedzieliśmy co zamówić.
Wiedzieliśmy, że pommes to frytki i że wurst to kiełbasa. W menu natomiast było pełno wurstów, ale z przedrostkami, które nic nam nie mówiły. Ania wypowiedziała wtedy słynne zdanie, które będę pamiętał do końca życia.
– Nie interesuje mnie jak to zrobisz, ale ja chcę kiełbasę z grilla z frytkami.
W sumie nic trudnego, pomyślałem i podszedłem do sprzedawcy, starszego, wysokiego pana i zapytałem po angielsku, która to kiełbasa, jedna z siedmiu w menu jest z grilla. No i otrzymałem wyczerpującą odpowiedz, tyle tylko że po niemiecku. Po polsku gość nie rozumiał.
– Verstehe ich nicht – powiedziałem i postanowiłem skorzystać z tłumacza w telefonie. W sumie nic trudnego. Podszedłem do menu i zrobiłem zdjęcie pierwszej od góry wurst. Zaznaczyłem wyraz po niemiecku i gogle tłumacz przetłumaczył na polski. Oczywiście bez zmian!?! Brühwurst przetłumaczył na brühwurst, a bratwurst na bratwurst. Żeby chociaż jakieś podobieństwo do rosyjskiego albo angielskiego byłoby OK, a tak bądź tu mądry. Postanowiłem poczekać z boku i popatrzeć co zamawiają inni i poprosić o to samo, ale jak pech to i przemarsz wojsk!!! Ci za nami zamawiali tylko picie. W moim przypadku było łatwiej, bo ja upatrzyłem sobie coś z nudeln i miałem pewność, że będzie to makaron. Krótka konsultacja z Anią i uradziliśmy, że zje jakąkolwiek wurst, aby tylko była. Teraz frytki awansowały na pierwsze miejsce oczekiwanych potraw. Podszedłem do okienka i zamówiłem jakimś tam wurst z frytkami i makaron dla mnie. Kiedy przyszła nasza kolej, sprzedawca zawołał mnie. Poszedłem do okienka i odebrałem: gotowaną kiełbasę z wody z frytkami i makaron z kiełbasą w sosie paprykowym. Anie nie wyglądała na zadowoloną, ale z rozsądku zjadła to, co ja zdobyłem dla niej nie znając niemieckiego. W końcu trzeba było zjeść cokolwiek by nie zabrakło mocy do pedałowania. Mój makaron smakował mi przednie choć Ania oznajmiła, że wyglądało to jak żarcie dla psa. Szczeknąłem… Trzeba jednak przyznać, że Ani kiełbasa i moja kiełbasa była bardzo smaczna. W Polsce nie natknąłem się na taką.
Posileni i zatankowani ruszyliśmy do mostu. Trochę musieliśmy wjechać w głąb lądu.
Centrum okazało się być skupiskiem dla jachtów, żaglówek, łódek i kajaków. Pełno ludzi i samochodów. Teraz, naszym celem było dotarcie do Kamp, zanim odpłynie ostatni prom pieszo-rowerowy do Karnina. Gdybyśmy się spóźnili, czekało nas wydłużenie naszej trasy o co najmniej 30 km, przez Anklam. A tego nie chcieliśmy bo wiatr nasilił się i był za mocny i porywisty i oczywiście w twarz! Zaczęliśmy więc objazd Zalewu Szczecińskiego od jego zachodniego krańca. Ścieżka wiodła nas przez idealnie pod wiatr. Na szczęście osłonę dał nam las, a potem szuwary. Poza tym cieszyliśmy się, że kiedy przeprawimy się do Karnina, będziemy jechali na wschód i wiatr będzie wiał nam w plecy!
W Kampie czekało już parę rowerów. Prom kursował o wyznaczonych godzinach i nam przyszło też poczekać do „boardingu”. Prom nie był nowoczesny, a nawet mocno odrapany. Pomieścił wszystkie rowery. Coś około 18. Kapitanem był brodaty starszy pan z podkręconymi bajkowo wąsami. Mówił tak śpiewnie, że przez moment pomyślałem, że nie jest Niemcem. Zaraz po odbiciu poczęstował każdego mini zestawem miśków Haribo. Rejs trwał jakieś 10 minut i minęliśmy w tym czasie monumentalną pozostałość mostu kolejowego, a właściwie tylko jego zwodzoną część. Widok nie-sa-mo-wi-ty.
Od momentu zejścia z pokładu na ląd, nasze ścieżki odmieniły się diametralnie. Tak paskudniej drogi brukowanej, z resztkami asfaltu i łatami, nie pamiętam od czasu objazdu jeziora Śniardw w Polsce. Normalnie nie szło jechać. Nawet wiatr w plecy nas nie cieszył. Dopiero od Usedom było lepiej.
Na granicy zameldowaliśmy się około godz. 1830. Byliśmy bardzo zadowoleni. Trzasnęliśmy pamiątkowe zdjęcia i wjechaliśmy do Świnoujścia.
Mieliśmy zarezerwowany pokój w hoteliku, po tej samej stronie Świny, co dworzec kolejowy. Chcieliśmy uniknąć ewentualnych kłopotów z przedostaniem się o poranku do dworca. Akurat prom szykował się do odbicia. Raz, dwa byliśmy po drugiej stronie. Zanim dojechaliśmy do hoteliku, odbyliśmy małe spotkanie z dzikiem, który zupełnie spokojnie chodził sobie między budynkami i szukał czegoś do zjedzenia. I ja zrobiłem się głodny.
Hotelik nie był zbyt przytulny, ale biorąc pod uwagę nasz następny dzień, miał idealną lokalizację. Zameldowaliśmy się w pokoiku i ruszyliśmy coś zjeść. Głodny byłem, jak ten niedawno spotkany dzik. Przejechaliśmy 130,4 km, co było naszym największym, dotychczasowym wyczynem i byliśmy tak zadowoleni, jak nie wiem co! Do tej pory nasz najdłuższy wspólny etap wynosił 105 km, ale wtedy jechaliśmy wzdłuż Wisły i z wiatrem. Teraz, pod wiatr, ze znaczną różnicą wzniesień i z najgorszymi w historii ścieżkami, wytyczonymi dla rowerów. I do tego po niemieckiej stronie, gdzie zamówienie posiłku, wcale nie było takie proste.
Jutro, mieliśmy się tylko zapakować do pociągu.
Najważniejsze, że świetnie się udało! No i kiełbasa się znalazła 🙂 Wygląda to, że w części powtórzymy trasę w tym roku. Tylko, że z Gryfina, na Nowe Warpno i dalej Ueckermunde, skąd statkiem/promem do Kaminke. Tak planujemy.
Na wyspie Uznam kilka razy bywałem. Szkoda, że pogoda była u Państwa kiepska i trasa też konkretna. Ciekawy jest wiatrak w Benz, albo cmentarz na wzgórzach Golm, to już przy samym Świnoujściu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zastanawiające jest, że tę trasę zrobiliśmy mieszkając na wschodzie Polski, a nie w czasie gdy mieszkaliśmy na zachodzie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To tak chyba jest. Ja mieszkam na zachodzie, a więcej mam na wschodzie objeżdżone 🙂 Na skraju wojewódzwa lubuskiego jest Drawieński Park Narodowy, a nigdy w nim nie byłem. Jeszcze zapomniałem wspomnieć, że z mijaniem rowerzystów przez kierowców w Niemczech mam identyczne doświadczenia.
A gdzie Państwo mieszkaliście na zachodzie, jeżeli mozna zapytać?
PolubieniePolubienie
10 km na południe od Drawska Pomorskiego, w Olesznoe. Można zobaczyć na naszych poprzednich wpisach, choć wiem, że w Polsce są chyba cztery Oleszna.
PolubieniePolubienie