Dzień 1. Oleszno – Opole. 12 km.

7 lipca 2007

Oleszno – Drawsko Pomorskie |=|=| Opole.

    Nie było już odwrotu, ani miejsca na powątpiewanie. Pogoda nie dopisywała wcale na rowerowe wojaże. Od paru dni padało i zapowiedzi mądrali od pogody nie przynosiły ulgi. Bilety jednak zostały już kupione. Tydzień temu, w Koszalinie. Tym razem nie było żadnych problemów z wytłumaczeniem panu zza szklanej szyby bezpieczeństwa, dlaczego chcemy bilet rodzinny i tylko w jedną stronę. Pan był tak spolegliwy, że odzyskałem wiarę w naukę!!! Nawet na stare lata.

     Pakowaliśmy się w czwartek. A to dlatego, że w piątek uczestniczyliśmy w naszym dorocznym grillu. Nie można było przesunąć terminu. Postanowiliśmy więc trochę pouczestniczyć, ale za to bez znacznej ilości alkoholu.

           Tym razem, po raz pierwszy, mój rower został wyposażony w przednie sakwy (low reader), tylne nowe sakwy i nowy bagażnik pod te sakwy. Sakwy z firmy Crosso. Nieprzemakalne! Ale i tak  zapakowaliśmy rzeczy do worków foliowych. Ania miała trójkomorową sakwę z zeszłego roku. Pawłowi dostał się dokładnie taki sam zestaw jak w zeszłym roku.

           Pociąg odjeżdżał o 1021 z Drawska Pomorskiego do Szczecinka. Ruszyliśmy więc o 0930 dając sobie mały zapas na jakby co.

           Dosłownie, jak tylko wsiedliśmy na nasze rumaki, zaczęło padać. I to ździebko za mocno!!! Nie mieliśmy jednak wyboru. Nabyte bilety PKP powoli nasiąkały wilgocią w przednim kuferku Ani. Oczywiście byliśmy uzbrojeni w kurtki nieprzemakalne. Ochroniły nas…do połowy. W sześciu butach zebrało się, coś z pół litra deszczówki.

            Gdy tylko dojechaliśmy do dworca w Drawsku – przestało padać!!! Nawet przez moment wyjrzało słońce. Coś chyba musieliśmy przeskrobać, skoro na samym początku pokarało nas wodą z nieba! Pakowanie do pociągu, jako że mieliśmy doświadczenia z zeszłego roku, przebiegło na raz-dwa-trzy. Sprawni jak żołnierze, wrzuciliśmy sakwy, torby, kuferki i rowery do drugiej klasy szynobusu i natychmiast się przebraliśmy w suche ciuchy, po czym zadomowiliśmy. Przed nami godzina jazdy do Szczecinka. A tam mieliśmy na przesiadkę tylko 5 minut!!!

           Przed Szczecinkiem, pomimo oświadczeń kolejarzy, że pospieszny Kołobrzeg-Kraków będzie na nas czekał, trochę się denerwowaliśmy. Jednak po stanowczo i dobitnie wypowiedzianym stwierdzeniu, że bez nas nie pojadą, uspokoiliśmy się troszeczkę. W końcu musieliśmy przetoczyć się rowerami, przechodząc z peronu na peron, przed nosem lokomotywy.

– Jakby co, będę blokował!!! – dawno nie czułem się tak pewnie.

           Pospieszny do Krakowa był opóźniony 15 minut. Nie mogliśmy wykazać się sprawnością szybkiego przebazowania z jednego PKPusa do drugiego, potocznie zwaną przesiadką. Gdy nadjechał nasz rowerowy wagon, zapakowaliśmy się spokojnie i profesjonalnie, niczym komandosi. A w rowerowym był tylko jeden rower. Za to wszystkie miejsca siedzące – zajęte. Ze zrozumieniem popatrzyłem na zerkających na nas ludzi, którzy chyba w tym momencie pojęli, dlaczego ten wagon nie ma przedziałów i są w nim jakieś dziwne pręty-haki, na które można powiesić rower!!! I ja popatrzyłem na nich bez zrozumienia, że nie mogę usiąść w wagonie dla rowerzystów! I nic mi z tego nie przyszło!!!

           Udobruchała mnie wiadomość od konduktora, że w Jastrowiu, czyli na najbliższej stacji wysiądą trzy osoby. A już rozbawiła mnie sytuacja, w której młody chłopak, jeden spośród trójki, lekko wcięty, trzymający w ręku piwo, zapytał mnie, czy nie mam skarpet na sprzedaż!?! Deszcz  przemoczył go okrutnie, a on nie cierpi mokrych nóg! Odparłem, że się zastanowię. No i z jednej strony, wkurzałem się, że piwo miał czas kupić a skarpet nie! Z drugiej jednak strony, był w potrzebie, a ja w pierwszym dniu urlopu miałem mnóstwo czystych skarpet. No to podrzuciłem mu jedną parę białych skarpet. I to za darmo. Proszę. Normalnie, dobroczyńca roku!

           No i tak przemierzaliśmy tą Polskę z północy na południe. Za Poznaniem wyjrzało słońce. Pod Wrocławiem na polach widziałem kombajny zbożowe. A w Opolu zastaliśmy upał. Czyżby ludzie na północy byli za coś karani przez złą pogodę?

            W Opolu – rebus! Jak wydostać się z dworca na ulicę z ciężkimi rowerami? Odpowiedź: przez opłotki od tyłu! Oj, nie są przyjaźni dla rowerkowców. Za to, wyjeżdżając od tyłu, bliżej mieliśmy do hotelu Sportowiec, który był niedaleko dworca i nad brzegiem Odry. Warunki w hotelu, do przyjęcia. Cena 100 zł za nas troje. Tapczany trochę trzeszczały, ale nam to nie przeszkadzało. Prysznic i na miasto.

Opole (13)

            Centrum Opola, bardzo ładnie zrobione. Przy ratuszu są kamery, przez które obserwowali nas rodzice, korzystając z internetu.

Opole (5)

Można właściwie zadzwonić do każdego i pomachać im przez szklany ekran. Trzeba jednak dodać parę chwil ze względu na opóźnienie obrazu w stosunku do rzeczywistości.

Opole (12)

            Obeszliśmy całe stare miasto i trochę nowego. trzeba było przecież zrobić zakupy na niedzielę. Wieżę Piastowską i amfiteatr zostawiliśmy sobie na jutro.

            Początek wyprawy nastroił nas całkiem milusio i dawał powody do optymizmu na resztę dni.

Jedna uwaga do wpisu “Dzień 1. Oleszno – Opole. 12 km.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s