6 sierpnia 2017
Ślad zapisu w Endomondo.
Postanowiliśmy nieco zmodyfikować trasę. Ponieważ jutro miało padać cały dzień, zdecydowaliśmy, że zabunkrujemy się w jakimś miasteczku na cały dzień. Padło na Lubaczów – miasto powiatowe, o którym dotąd nie słyszałem wcale lub prawie nic. Ale zanim miało popadać, nasza jazda trwała w 33 stopniowym upale i nie należała do łatwych.
Teren nie był płaski. Co chwila jakieś niezbyt wysokie górki, ale podjazdy ciągnęły się przez kilkaset metrów. Póki jechaliśmy przez las, było znośnie. Na odkrytej przestrzeni upał odbierał nam siły.
Do Horyńca-Zdroju zajechaliśmy już mocno zmęczeni. No to, skoro już byliśmy w uzdrowisku, stanęliśmy przy fontannie, na godzinny popas. Akurat wybiła dwunasta. Samo uzdrowisko jest bardzo urokliwym miejscem. Piękny park, fontanny, ławki, drewniana promenada, alejki i mosteczki. Słowem, raj na ziemi. Aż nie chciało się nam odjeżdżać. Siedzieliśmy i leżeliśmy w cieniu, na wygodnych ławkach, a żar starał się usilnie odparować wodę ze wszystkich fontann. Nie byliśmy jedynymi rowerkowcami w uzdrowisku, ale jakoś wszyscy odpoczywali w cieniu, w promieniu 100 metrów.
Od tego momentu, pożegnaliśmy Green Velo na dwa dni. Nie chcieliśmy jeździć w deszczu. Popedałowaliśmy więc szosą 867 do Lubaczowa. I tak trafiliśmy do Baszni Dolnej, w której akurat trwał Festiwal Kultur i Kresowego Jadła. Na ściernisku, co najmniej 20-sto hektarowego pola, postawiono olbrzymią scenę, którą osłaniały wielkie plandeki, targane przez dość silny wiatr. Samochody jechały sznureczkiem na polowe parkingi, wzniecając tumany kurzu. Chcieliśmy zajechać do Kresowej Osady, ale tego dnia, z powodu festiwalu, była zakietowana. Zapytałem strażaka regulującego ruchem o godzinę rozpoczęcia. Odpowiedział, że od 14.00. Nie chciało nam się czekać na rozpoczęcie w upale, na odkrytym polu. Pedałowaliśmy więc dalej. Od Baszni natknęliśmy się na podjazd. Chyba 700-800 metrów! Na szczęście niezbyt stromy. Ale najgorsze było na szczycie! Do Lubaczowa wiodła sześciokilometrowa… prosta! Tylko wierzchołki nie pozwalały dojrzeć Lubaczowa. Na szczęście wiatr lekko z boku. Czas mijał, a prosta ciągle była prosta! Dłużyło się niemiłosiernie. Na koniec – nagroda! Do Lubaczowa dłuuugi zjazd. Kapało z nas i spoceni świeciliśmy w słońcu jak żarówki ledowe. I tak zajechaliśmy do Mikroklimatu, naszego hotelu na dwie noce i jeden, deszczowy dzień.
W hotelu Mikroklimat było bardzo spokojnie. Więcej ludzi pojechało do Baszni Dolnej na festiwal. Po odświeżeniu się, zeszliśmy do restauracji, w której serwowano wspaniałe dania regionalne i nie tylko! Potem jeszcze na mały spacerek i zakupy, i zaczęła się dla nas laba! No może nie do końca. Pani, która przydzieliła nam pokój, nie ostrzegła nas o dodatkach!!!
Nasza ocena (od 1 do 5):
hotel – 3.
restauracja – 5.