25 lipca 2005
Łeba – Latarnia Stilo – Sasino – Choczewo – Bychowo – Toliszczek – Nadole – Czymanowo
Ruszyliśmy zadowoleni, że upału nie będzie za dużego. Mierzeją Sarbską przedzieraliśmy się do wystającego z morza masztu wraku statku. Taki punkt, który trzeba zobaczyć. No to zobaczyliśmy siedzących na brzegu ludzi i podziwiających wystający z wody maszt. Może się czasem poruszał! Z nudów, różne głupoty przychodzą do głowy. Nie czekaliśmy na ruch i popchaliśmy rowery w kierunku latarni Stilo. Najlepsze jednak okazały się frytki w smażalni w Osetniku. Ale były smaczne!
Od teraz asfaltem, zmierzaliśmy do Żarnowca. Za Sasinem Ania złapała gumę. Miałem więc okazję wypróbować dopiero co zakupiona pompkę. Mała ale napompowałem sprawnie. Z zakupu byłem bardzo zadowolony.
Z Toliszczku do Nadola sprowadziliśmy rowery piaszczystym wąwozem. Rozpoczęło się poszukiwanie noclegu. Tymczasem przejeżdżaliśmy obok porzuconych bloków albo internatów. Bezokienne i straszące niemocą. Aż nas przechodziły dreszcze. Tu mieli mieszkać budowniczowie , a może nawet pracownicy przyszłej elektrowni atomowej w Żarnowcu. Zamiast tętnić życiem były puste, jak w Prypeci. Tam po wybuchu, a tu zanim atom się rozszczepił.
Nocleg znaleźliśmy nad sklepem w Czymanowie. Najlepsze było to, że na zakupy można było pójść w kierpcach.
Po kąpiołce, ruszyliśmy na pieszo zobaczyć słynne cztery rurociągi stacji szczytowo-pompowej. Średnica rur robi wrażenie! Ruszyliśmy także w stronę Żarnowca, ale stwierdziliśmy, że ruin mamy już dosyć. Wróciliśmy do hotelu i obmyślaliśmy plan powrotu do domu. Nie chcieliśmy kontynuować jazdy choćby na Hel albo do Gdyni. Mieliśmy plan, by zrobić to w przyszłości.
W cieniu niedoszłej elektrowni atomowej, śniły mi się same głupoty!
Nasza ocena (od 1 do 5):
– hotel – 4.
– sklep – 5 (piętro niżej).