Dzień 2. Wisełka – Seebad Ahlbeck – Wisełka. 75 km.

13 sierpnia 2006

    Tego dnia niestety, pogoda wylewała na nas trochę wody. Czasami nawet sporo. Ale jako zaprawieni w bojach rowerkowcy, nie przestraszyliśmy się wcale. Ruszyliśmy do Niemiec. Znaczy się – wyprawa na Zachód.

   Pierwsze krople deszczu spadły na nas i nasze rowerki tuż za Warnowem. W Międzyzdrojach przejechaliśmy obok pola namiotowego i odkryliśmy oznakowany szlak. Droga była gruntowa. Czasami na siłę wyznaczona przez las i jeszcze nie do końca dopracowana. Ale pozwalała na dojechanie do drogi betonowej, prowadzącej do latarni morskiej w Świnoujściu. Uniknęliśmy tym samym ruchliwej 3-ki.

   Dojechaliśmy do przeprawy promowej. Zdziwiła mnie ilość rowerów na promie. Pomimo wody z nieba, rowerzystów było jak… grzybów po deszczu. Niestety w większości byli to Niemcy! Jak to jest, że po Polsce najmniej rowerkują Polacy? Zostawmy jednak te rozważania dla innotematycznego bloogu.

DSC02079

    Na wyspie zatrzymaliśmy się w pizzerii by zatankować żołądki. Pizza nie była droga i nie była wspaniała. Pozwólcie, że nie wspomnę nazwy tej pizzerii. Potem dojechaliśmy wzdłuż promenady do przejścia granicznego. Tak szybko jeszcze nigdy nie udało się nam przekroczyć granicy. Rowerkowcy ulicą, piesi zwężonym kanałem. Wystarczy wyciągnąć dowód i wiuu.
Do Niemiec ciągnęła nas nieodparta chęć porównania postrzegania rowerkowców w Polsce i Niemczech. I co? Ano wzdłuż drogi jest chodnik dla pieszych i rowerkowców. Na promenadzie w Ahlbecku jest osobny pas dla rowerkowców. Co kawałek są ozdobne uwiązy dla rowerów. Coś podobnego, jak kiedyś dla koni przed saloonem na dzikim zachodzie. Przed każdym barem, knajpką i restauracją są stojaki dla rowerów! A tak naprawdę, to wszędzie widać rowery! Mnóstwo rowerkowców! Ba, morze rowerkowców! I co dziwne, słychać było dużo Polaków!?!


Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

    Ceny w Niemczech normalne, czyli trzeba pomnożyć złotówkę przez cztery. Wygląd miasteczka schludny, ale w Polsce też mamy schludne miasteczka. Na plaży wielkie koszowisko, czyli kosz plażowy przy innym koszu. Co kawałek widać molo. Te w Albecku jest bezpłatne. Słowem – bardzo miłe wrażenie. Wracaliśmy promenadą. Gdy się skończyła, okazało się że dalej prowadzi droga prawie do samego przejścia granicznego. Tylko dla pieszych, rowerkowców i służb porządkowych.

DSC02089

   Gdy przejechaliśmy przez granicę, w Świnoujściu zauważyliśmy mnóstwo dorożek. Od całkiem ładnych do obdrapanych i byle jakich. Wszystkie ciągnięte przez konie. Korzystają głównie Niemcy. Dokąd jadą? Ano na zakupy do Polski! Niedaleko granicy bowiem, zaczyna się warszawski stadion X-lecia, tyle że nie na okrętkę, a wzdłuż chodnika. I to co najmniej na kilometr. W metalowych szczękach można kupić całą tandetę dla turystów + wszystko. Jak zgłodniejecie, można zjeść coś ze szczękowych grillów. Co kawałek grajek. Widok od strony ulicy nie najładniejszy. Na końcu „stadionu” zajezdnia dorożek, wyglądająca jak w dawnej Polsce przed karczmą żyda. No cóż. Polska…

DSC02091

  Dojechaliśmy do promu. Znów mnóstwo rowerkowców. Postanowiliśmy do Międzyzdrojów wracać szosą 3-ką. Na tym odcinku ma poszerzone pobocze i jechało się dosyć przyjemnie, gdyby nie fakt, że coraz więcej wody lało się z góry. Nas to jednak nie zrażało. Na trasie mijaliśmy tylko tych, którzy musieli jechać, czyli takich jak my. Ruch też nie był spory.
W Międzyzdrojach obowiązkowo trzeba zjeść gofra z czymkolwiek. Smakują przednie. Po krótkiej przerwie, drogą przez Warnowo wróciliśmy do Wisełki. Rybka z baru „Rybak”. Piwo i drugi mecz Polaków z Jankesami. Myśleliśmy, że tak zakończy się mokry, ale za to miły dzień. Ale nie…

   Po powrocie, obok naszego namiotu zastaliśmy czerwony VW Transporter. Trzech starszych gości, już narąbanych, siedziało przy stoliku i piło, przepraszam, żłopało piwo. Gdy zrobiło się późno, nie chodzili sikać do WC. Odchodzili trzy, cztery metry od samochodu i puszczali strumienie moczu na ziemię, wspomagając efekty dźwiękowe puszczaniem „bąków”! Przy nocnej ciszy, takie dźwięki obiegały całe pole co najmniej trzykrotnie. Do tego, jeden z tych „kulturalnych panów” miał głos o tak niskiej tonacji, że gdy mówił normalnie, jego głos słychać było chyba w drugim końcu Wisełki. Całe pole więc słuchało opowieści o tym, jak wychowywać dzieci, jak pracować w Anglii, jak pić piwo lub wódkę, itp. Gdy jeden z nich oddalał się gdzieś dalej, dwóch pozostałych natychmiast go obgadywało. Gdy wracał, głośno cieszyli się, że wrócił. Ot, takie nocne pijaków rozmowy. Wiem, że ktoś z namiotowców nie wytrzymał i poprosił o ciszę. Ale widocznie nie był za bardzo dla nich przekonujący…

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s